– Ojej, co to za dźwięk? Wprowadzili w pociągach komunikaty po hebrajsku?
– Nie, to tylko rzęzi zepsuty głośnik…
– Ojej, co to za dźwięk? Wprowadzili w pociągach komunikaty po hebrajsku?
– Nie, to tylko rzęzi zepsuty głośnik…
– Co wy w tym Dvořáku widzicie?
– My w tym Dvořáku słyszymy.
– A ty tam nie podsłuchuj!
– Nie podsłuchuję. Nie wolno mi podsłuchiwać. Ale wolno mi słyszeć.
– …Tak jak z dziennikarzami mówiącymi „w roku dwutysięcznym dwunastym”. Ja się też przez nich osuchałem i zacząłem źle mówić.
– „Osłuchałem”.
– Powiedziałem „osłuchałem”.
– Powiedziałeś „osuchałem”.
– Nie, „osłuchałem”. Ty już z założenia nie słyszysz tego „ł” łu mnie.
– Mam przy sobie ciasto kopiec – mówi Vrublini, ale dla pewności dopytuję, powątpiewając, że przyniósł ze sobą na wernisaż kopiec kreta:
– Ciasto kopiec?
– Ciasto kopiec.
– Ciasto kopiec? Kreta?
– Nie, ciasto kopiec – w swoim mniemaniu wyjaśnił, ale ja nadal słyszę to co przedtem.
– No mówię, że ciasto kopiec.
– Nie ciasto kopiec, tylko ciasny chłopiec – do mojego mózgu dociera kolejna wersja. Dociekam, żeby sprawdzić, czy zrozumiałem:
– Jaki ciasny chłopiec?
– No czarny, czarny ciasny chłopiec. – Zatem pojawiają się jakieś konkrety.
– Czy on powiedział „ciasny chłopiec” czy „ciasto kopiec”? – podejrzliwy wobec własnego słuchu pytam towarzysza z naprzeciwka.
– Tak – odpowiada z przekonaniem.
– Co tak?
– Ciasny kopiec.
– Ale jaki ciasny kopiec?!
– Czarny.
– Czarny ciasny kopiec?
– Nie, czarny ciasny chłopiec.
– Tu, patrzcie, tu mam! – przerywa z rezygnacją Vrublini i macha nam czymś przed nosem: to czarny c i e n k o p i s, który przez cały czas trzymał w ręce.
– Nie wierzysz?
– Chciałbym móc wierzyć w szczerość twoich wyznań.
– O, jedenastozgłoskowcem!
– Zawsze to słyszysz?
– Zwykle słyszę.
– Zwy-kle sły-szę… – cztero!
– Muszę iść do toalety.
– Idź.
– Chciałem iść.
– Bo popatrz, jaki to ma sens, on już ile wigilii pracowych zaliczył, osiem? Dziewięć?
– Siedem.
– No właśnie. Po dziewięciu wigiliach to jaki on ma mieć dzisiaj smak na te wigilijne potrawy?
Wychowawczyni w podstawówce mówiła coś o konieczności udzielenia przez nas pomocy dziewczynie z klasy, która miała dość poważne problemy. Wychowawczyni przemówiła, siląc się na oficjalny styl:
Celem pomożenia Małgosi…
a ja zrozumiałem:
Celem pomorzenia Małgosi…
Skamieniałem w szoku, póki – po dłuższej chwili – nie zrozumiałem, że chodzi o pomoc skierowaną do Małgosi, a nie o pomór dokonany na Małgosi.