– Śmieszne to twoje „yyy”.
– Już to słyszałem. Podobno robię to w charakterystyczny sposób.
– xD!
– Tego wymówić nie umiem. Ale staram się odpowiednio układać usta.
– Śmieszne to twoje „yyy”.
– Już to słyszałem. Podobno robię to w charakterystyczny sposób.
– xD!
– Tego wymówić nie umiem. Ale staram się odpowiednio układać usta.
– Byłem w kinie na trzyipółgodzinnym rosyjskim filmie, w którym nic się nie działo.
– Wyszedłeś?
– Nie miałem jak. Siedziałem w środku rzędu.
– To co zrobiłeś?
– Śmiałem się.
– Czemu?
– Z nudy. A potem płakałem.
– Ze wzruszenia?
– Bo nie mogłem wyjść.
– Umieram ze śmiechu, kiedy czytam o audiofilskim sprzęcie i subtelnych różnicach w brzmieniu – najczęściej takimi szczegółami onanizują się ludzie, którzy nie rozróżniają toniki i dominanty, nie wiedzą co to alteracja, tryton, pentatonika anhemitoniczna, chromatyka, nie potrafią rozpoznać metrum, synkopy, rytmu punktowanego, nie odróżniają oboju od rożka angielskiego, violi da gamba od wiolonczeli i sopranu od altu… Jest to z ich strony w pełni zrozumiałe: łatwiej jest szczycić się tym, że się wydało na coś kupę forsy, niż zdobywać wiedzę pozwalającą naprawdę dowiedzieć się czegoś o muzyce.
– Ostatnio na „Pokocie” na Wilsona, kiedy już film miał się zacząć, odezwał się jakiś barejowski głos poirytowanej kobiety :”Przepraszam bardzo, czy mógłby pan coś zrobić z tym kokiem, bo mi zasłania – i tu nastąpiła jakaś cicha odpowiedź właściciela koka – no nie wiem co, mam go na środku ekranu”. I po jakimś czasie pojawiła się sylwetka hipstera z dość sporą samurajską fryzurą, który poszukiwał dla siebie nowego miejsca, a ja się dusiłam od chichotu przez cały początek filmu. A potem znajomi powiedzieli, że to nie tak, że to o innym koku było, a hipster wszedł później. I wszystko mi zepsuli.
– Ooo, to przykro, że zepsuli. Ja wolę często świat przesłyszany, niedorozumiany, przekręcony. Poprawianie takich przerozumień to tak naprawdę często pogarszanie odbioru świata.
– Jak tam? Bisurmanisz się?
– Oj, nieee. Z siedmiu grzechów głównych zostało mi tylko nieumiarkowanie w jedzeniu.
– Przydałyby Ci się dysrekolekcje… wielkopsotne zamiast wielkopostnych. Jako się kiedyś rzekło, środa to mała sobota. A środa popielcowa to mały wielki piątek.
– Niepokoi mnie ta retoryka… Dokąd prowadzi ona?
– Do nierozerwalnego amalgamatu rozkoszy i cierpienia! Archetypiczna syzygia ofiary i oprawcy. A poza tym całkiem fajna zabawa. Choć zawsze wolałem nierzadnicę i antychrysta.
– Naraz? Fajna zabawa? Wciąż nie jestem pewien, do czego zmierzamy.
– No, trochę naraz, bo we współzaprzęgu. Jak Mistrz i Małgosia. Wzajemne ustawienie jest przeciwne, 180st, ale kierunek ten sam. A do czego zmierzamy? Nie wydaje mi się, żebyś lubił klimat uprzęży, więc raczej donikąd.
– „I mądry jesteś tak, że aż słów podziwu brak, dlaczego, powiedz mi, tak mało wieeeeesz?”
„Kupiłem sobie mundur i czapkę gestapo, bo ja mam masterplan, masterplan na to. Spojrzałem chłodno ściągnąłem usta wąsko i z zawziętą mordą wziąłem się do obowiązków. Dla ciebie błysnę męskimi zębami, uważaj, bo w twarz dostaniesz kochanie, skarcę cię raz i drugi, będzie fajnie, Jawohl, mein Führer und raus polnische Schweine „
– Auć… „«A całujże mnie pani!». I tymi nagimi tyłkami do siebie się wypinały i doskakiwały w akompaniamencie bogatej fonetyki obiecanek wzajemnych”.
– Czy to było „auć” aprobatywne?
– Raczej niekoniecznie.
– Czy to „raczej niekoniecznie” było eufemiczne?
– Również niekoniecznie. Aczkolwiek gestapowskie czapki to dla mnie temat dość nowy. Właściwie zupełnie abstrakcyjny.
– Nie no, dla mnie też. Te kostiumy budzą we mnie rozbawienie, a śmiech jest wrogiem seksu. Można się śmiać po, nawet przed, ale nie w trakcie.
– Tak zupełnie nie można?
– Trochę można.
– To ja już nic nie rozumiem!
– Trochę, ale nie tyle, żeby śmiech rozładował napięcie.
– Dziękuję za to bezcenne pouczenie!
– To byłby niezły dowcip. Taki dowcip dla potrójnie wtajemniczonych, który wprawdzie nie jest śmieszny, ale sprawia, że od razu czujesz się dwadzieścia lat starszy i dwieście procent ważniejszy.
– Słyszałam, że w Palandze…
– Gdzie? Jak to się nazywa?
– Palanga. Słyszałam, że jest tam muzeum przesiedleńców, więc pojechałam zobaczyć. Była straszna pogoda, wiatr potworny, tak że nawiało mi piasku pod ubranie, ale dzielnie szukałam. Nie dało się znaleźć.
– Może go tam nie było?
– Na mapie było, że jest. Ale nie mogłam trafić. Pytałam nawet, ale nikt nie wiedział. No to zażartowałam, że może przesiedlili. I wiecie co?
– Co?
– Nikt się nie zaśmiał.
– Na semiscenicznym wykonaniu Così fan tutte słuchacze ciągle wybuchali nieuzasadnionym śmiechem przy najsuchszych dowcipach i najbardziej sztampowych aluzyjkach. Widać publiczność – mogąc „legalnie” się zaśmiać w tak zwanym bardzo poważnym miejscu – jest gotowa z byle czego zarechotać się na śmierć.
– Kto to napisał?
– Geoffrey Koziol z uniwersytetu w Kalafiorni.
– Kalafiornia? Bardzo mi się to podoba. A co to ma wspólnego z kalafiorami? Chodzi ci o wygląd ludzi tam?
– O ich głupotę.
– Ale kalafiory nie są chyba wybitnie głupimi roślinami.
– Ale s ą roślinami.
– Tak czy siak bardzo podoba mi się to określenie, Kalafiornia. Nie mogę się przestać śmiać. Brzmi, jakby tam hodowali kalafiory albo zajmowali się ich przetwórstwem na masową skalę.
– Bo się zajmują!
– Nie bądź taki surowy wobec Glenn Close.
– Ja myślałem, że padnę, jak ostatnio byliśmy na Rigoletcie. Rigoletto wynosi worek, rzekomo z trupem rywala, zawierający jednak jego umierającą córkę, czyli Kurzak, i cieszy się nad nim, nieświadomy, śpiewając: „Oh, gioia!„. Publiczność siedzi napięta i wzruszona tym tragicznym finałem, a my obaj dusimy się ze śmiechu.
– He, he, he. He, he!
– Ale to nie było śmieszne.
– Wiem. Ćwiczę się w śmiechu.
– Ja nie mogę mieć bdsm, bo mnie to rozśmiesza.
– Śmiech to pół biedy. Gorzej, jak ktoś się poczuje na serio zaatakowany, bo to może się skończyć niepotrzebnymi siniakami u co najmniej jednej ze stron.
– Dobrze, to w bdsm ja się będę tylko śmiał.
– Nie wiem, dlaczego się śmiejesz.
– Ja się nie śmieję, ja płaczę przez śmiech.
*
– Jego bym poznał z kilometra, a ciebie ledwo poznaję.
– A jaka różnica?
– Z tobą spałem, a z nim – nie.
*
– Kiedy cię widzę, moje oczy błądzą.
– Jak to?
– Ja już chyba pierdolę, za dużo twojego bloga czytam.
*
– Lepiej nie podchodź. Mam parszywy nastrój. To może być zaraźliwe.
‘Why don’t you ask me what I know if that’s that important?’ He dared her. ‘Go on, ask me.’
‘Maybe I will.’
‘Why not now?’
‘Because…’ She grinned in defeat. ‘Because I don’t want to know.’ Her hand went to her lap. Black Pat made his ear tall in protest.
Esther had a question. ‘So wait, if neither of us finds it funny, why do you make jokes?’
His eyebrow buds hitched, the connoisseur. ‘Because we need the laughs.’
[Rebecca Hunt Mr Chartwell]
– Nie pokażę ci chłopaka, który chce się ze mną spotkać.
– Pokaż.
– Nie.
– No pokaż.
– Ale ja nie wiem, czy ja się z nim spotkam.
– Pokaż.
*
– Ale on ma trzynaście lat!
– Osiemnaście…
– Ale wygląda na trzynaście lat!
– Mam kryzys wieku średniego! Mam kryzys! Wieku średniego!
*
– On pisze dobrą polszczyzną. Ma maturę. Albo będzie miał.
– Niech najpierw skończy gimnazjum.
– Spierdalaj.
– Nie zapomnij mu potem podciąć żył i wypić tej życiodajnej krwi.