– Jak tam?
– Smutno trochę.
– Dlaczego smutno?
– A nie wiem. Taki wynik odczuć mam.
– Wynik odczuć. Czyli takie wypadkowe samopoczucie?
– Wypadkowe to dobre określenie. Po wypadku.
– Jak tam?
– Smutno trochę.
– Dlaczego smutno?
– A nie wiem. Taki wynik odczuć mam.
– Wynik odczuć. Czyli takie wypadkowe samopoczucie?
– Wypadkowe to dobre określenie. Po wypadku.
– Schwesterlein, Schwesterlein,
Wann geh’n wir nach Haus?
– Morgen wenn die Hahnen kräh’n,
Woll’n wir nach Hause geh’n,
Brüderlein, Brüderlein,
Dann geh’n wir nach Haus.
– Schwesterlein, Schwesterlein,
Wann geh’n wir nach Haus?
– Morgen wenn der Tag anbricht,
Eh’ end’t die Freude nicht,
Brüderlein, Brüderlein,
Der fröhliche Braus.
– Schwesterlein, Schwesterlein,
Wohl ist es Zeit.
– Mein Liebster tanzt mit mir,
Geh’ ich, tanzt er mit ihr,
Brüderlein, Brüderlein,
Lass’ du mich heut’.
–Schwesterlein, Schwesterlein,
Was bist du blass?
– Das macht der Morgenschein
Auf meinen Wängelein,
Brüderlein, Brüderlein,
Die vom Taue nass.
– Schwesterlein, Schwesterlein,
Du wankest so matt?
– Suche die Kammertür,
Suche mein Bettlein mir,
Brüderlein, es wird fein
Unterm Rasen sein.
– Mówi się, że po stosunku każde zwierzę jest smutne.
– Nieprawda. Zakochane można poznać po tym, że nie jest.
– Albo że jest podwójnie.
Quid sum tibi responsurus,
actu vilis, corde durus?
Quid rependam amatori,
qui elegit pro me mori,
ne dupla morte morerer.
[Arnulf z Lowanium (?)]
Cóż ci mogę odpowiedzieć
podły w czynach, z twardym sercem,
Jak za miłość ci odpłacę,
Skoro życie za mnie dałeś,
Bym podwójną okpił śmierć.
[tł. mrówkodzik]
[od 41’58”]
ЛЮБАША
Ах, не нынче уж я приметила,
что прошли они, красны дни мои.
И в груди болит, ноет вещее,
злое горе мне предвещаючи.
Нет, нет! не тот, не тот со мной,
не тот со мной он теперь.
Нет, нет, не тот, не тот со мной.
Да, разлюбил он меня.
БОМЕЛИЙ
Много в мире есть сокровенных тайн,
Много темных сил неразгаданных;
Но в науке ключ к этим тайнам дан.
Но ключ к ним дан, к ним дан светом знания.
Sileant zephyri,
Rigeant prata,
Unda amata
Frondes, flores non satientur.
Mortuo flumine,
Proprio lumine
Luna et sol etiam priventur.
[anonim]
*
Niech zamilkną wiatry,
Zamrze łąka cała
I niech słodka fala
Nie syci liści i kwiatów.
Ponad rzeką marznącą
Niechaj księżyc i słońce
Utracą swoje światło.
[mrówkodzik]
– Uważaj, jesteś taki cool, że zaraz dostaniesz hipotermii.
*
– Co ona śpiewa? „Lubię w pupkę”?!
– „Lubię smutek”!
– Nie bój żaby, na to też przyjdzie czas.
*
– I co, było ostro?
– Raczej! Prawie mnie rozerżnął na dwoje.
– Dwoje? To brzmi tak romantycznie…
– Ta płacząca ikonka wygląda raczej (zwłaszcza na miniaturce), jakby się śliniła na smutno.
– „Ślinić się na smutno” – bardzo przydatne określenie! Choćby na gorączkę sobotniej nocy. A dokładniej jej ostatni etap, nad ranem, w klubie, gdy nadchodzi last minute i ogólna wyprzedaż.
– Jak byłem mały, to miałem leniwe oczko, i żeby mi lepiej widziało, matka zaklejała mi to lepsze i zmuszała to patrzenia tym gorszym. Włączała mi telewizję i mówiła, żebym oglądał. Ale ja tym gorszym okiem nie widziałem, więc podglądałem tym lepszym. I jak mnie przyłapała, to krzyczała i wyłączała telewizję, a ja płakałem. Miałem beznadziejne dzieciństwo.
– Żal.de.
– Dlaczego „żal.de”?
– Bo smutek.pl.
– Ale dlaczego „żal” i „Niemcy”?
– A niech żałują!
– I w takich sytuacjach ukrywam smutek, co mi czasami średnio wychodzi. Radość łatwiej ukryć niż smutek, bo radość daje siłę, a smutek ją odbiera.
– Jak się miewasz?
– Hmm, jak się mam. Jak powiem, że średnio, to będę się powtarzał i będę przez to nudny.
– No to średnio, że średnio, ale dobrze, że nie źle.
– Sezon ogórkowy, a ja taki mały smutny korniszonek.
– Janet Baker jest dla mnie absolutnie niezrównana w tej pieśni. Już w pierwszym wersie wyśpiewuje cały jej charakter, opowiada ten smutek, tę nadzieję na nadzieję.
– To prawda. Ale posłuchaj też sobie wykonania Caballé.
– Nie żartuj, ona nagrała Morgen Straussa?
– Tak, i to kilka razy.
– I może jeszcze zmiksowała te nagrania ze sobą i sprzedawała, do każdej płyty kulka lodów gratis?
– Albo mała paella!
– Coś ty mi nie wyglądasz na ucieszonego…
– Bardzo się ucieszyłem! Ale na smutno.
– Guten Morgen, meine Sorgen; Guten Abend, meine Schade; Gute Nacht, Ungemach.
I, jak to w takich sytuacjach bywa, mamy dwa wykonania. Jedno za szybkie:
A drugie za wolne (od 9’00”):
– Nie należy malować się na co dzień, na zwykłe spotkania towarzyskie, bo jak się coś stanie i naprawdę będzie się źle wyglądać, to nikt nie zauważy braku różnicy.
– Jak jestem smutny, to ludzie myślą, że jestem zły; jak jestem zły, to myślą, że jestem smutny. Jak jest mi przykro, to myślą, że jestem obrażony; jak jestem pogodny, to myślą, że jestem nieobecny. Jak jestem zamyślony, to sądzą, że jestem zmęczony; jak jestem zmęczony, to myślą, że się gniewam. Kiedy się gniewam, to myślą, że żartuję, a jak żartuję, to myślą, że mówię poważnie. Chyba tylko znudzenie nie podlega błędom w interpretacji.
– He, he, he. He, he!
– Ale to nie było śmieszne.
– Wiem. Ćwiczę się w śmiechu.
– Czemu jesteś taki smutny?
– Mam powody być smutnym. Jak również brak powodów.
Mrówkodzik skończył dziś dwa lata.
Zmieniał się przez ten – zaskakująco dynamiczny – czas razem ze mną, no, powiedzmy, że dreptał za moim świńskim truchtem, przechodzącym czasami w sprint, który kończył się zadyszką. Będąc z tyłu, sygnalizował to i owo z właściwym sobie niedostatkiem wyrafinowania. Przede wszystkim podkreślił boleśnie, że właśnie i tylko tutaj da się popoprawiać przeszłość, naprawić literówki, cofnąć grube błędy, wywalić całe fragmenty, opóźnić jedne wpisy, antydatować drugie. Z tagowania bieżącej przyszłości i sortowania przyrastającej przeszłości nie płynie jednak tyle pewnego, sytego spokoju kronikarza, na ile bym liczył.
A to dlatego, że dostęp do tego katalogu jest poniekąd jak wypatrywana przez pacjenta diagnoza – po jej wygłoszeniu następuje przeważnie wielkie nic, od czysto frazeologicznego po jak najbardziej dosłowne. Na początku jest może radość albo smutek, euforia albo zniechęcenie, ulga lub zatrwożenie (te dwa ostatnie, paradoksalnie, ściśle współpracują), ale to chwila, a dalej? Dalej mamy do czynienia z jedną z wielu odmian niczego: nic się nie zmienia albo naprawdę wszystko się zmienia, chociaż nic się nie zmieniło, albo nic się nie zmienia, chociaż tyle się zmieniło, względnie: wszystko się diametralnie pod każdym względem zmienia, ale wtedy to już że ho. To się odnosi do tu i teraz oraz niedaleko i wkrótce.
W szerszym sensie nic jest i tak zawsze na horyzoncie, który przecież kiedyś przestaje oddalać się wraz z ruchem obserwatora naprzód. Wtedy pewnie coraz dokładniej widać detale tego, co się ma przed sobą, i całokształt tego, co się ma za plecami, o ile można się w ogóle odwrócić. Tak czy inaczej ta świadomość nie jest, przypuszczam, specjalną niespodzianką, i niewiele niby zmienia, ale znowu: niewiele zmieniając, wiele zmienia i tak dalej. O ile dalej… Oczywiście, nie przesadzajmy, mrówkodzik jest o wiele za ruchliwy jak na kamień nagrobny, co nie znaczy, że nie kuśtyka niekiedy mementem, pokwikując epitafiami, choć przecież często bryka skocznie i – zachowując wszelkie (czy aby?) proporcje – z fantazją.
Na żywym dziku nie da się podzielić skóry, z czego wypływa tyleż otucha, co zwątpienie. Nie dziwne, że te także są nierozłączne, skoro są dwustronnym żądłem tego samego błędu. Są zabawkami Oczekiwania, które wyrastało w rodzinie patologicznej. Jedną siostrą Oczekiwania jest bowiem Nadzieja, drugą – Obawa. Obie po przejściach z systemem edukacyjnym, na koncie z wyrokami za poważniejsze przestępstwa. Za ojca mają Brak (nie był notowany), ale są z różnych matek: Nadzieję wykarmiła Ułuda (puszczała się i handlowała prochami), a Obawę – Wątpliwość (myślała, że jest cnotliwa, ale to jej nikt nie chciał, żyła więc z szantażu); możliwe, że obie były, jak zwykle, pod wpływem i stąd niezrównoważenie potomstwa. O matce Oczekiwania wiadomo niewiele. Niektórzy twierdzą nawet, że było podrzutkiem do okna życia i nie poznamy jego prawdziwych rodziców, wiadomo nam za to o surowym, acz niezbyt konsekwentnym wychowaniu, jakie otrzymało w rodzinie, która je przyjęła i, co ważniejsze, którą ono uznało za własną.
Jak do tego doszło? Co się wtedy działo? Co będzie z nim dalej? Na razie daruję sobie odpowiedź, chociaż daruję sobie to nie jest chyba, nomen omen, najszczęśliwsze sformułowanie.