– Ja już wracam. Mijam właśnie Skalp Dąbrówki.
– Skalp Dąbrówki?!
– Znaczy Śląsko-Dąbrowski. Słownik mi poprawił.
– Spacer z psem i jakieś śniadanie trzeba kupić.
– Z psem na smyczy? Musi być dłuższa niż dwa metry, bo inaczej nie wolno…
– Ona jest z wolnego wybiegu, jak się wybiega to wraca, co znaczy że kocha.
– No wiesz, ty + smycz + ona?!
– Nie mam pojęcia, co znaczy Tysmyczona, to jakaś przypadłość?
– Nie, to taka odmiana dziwożony, niebezpieczny demon pra-Słowian!
– Przysłowian! Oni zajmowali się uprawianiem przysłowianizmu, ktoś im darował konie, oni im zaglądali do pyska.
– Konie i do pyska, taaa… To chyba byli parzysłowianie!
– Parzystosłowian w to nie mieszaj, oni się tym nie zajmowali. A słyszał pan kiedyś o parzonej szynce? No kto ją niby wymyślił?
– Co najwyżej o parzonej szyszynce. Sprawia, że zamiast melatoniny wytwarza się melanżtonina i zamiast spać człowiek włóczy się po nocy.
Иван Сергеич, хочешь в сад пойдем.
Какой денек, так зеленью и пахнет.
Не хочешь ли теперь меня догнать? Я побегу,
Вон прямо про дорожке… Ну… Раз, Два, Три.
Ага! Ну, не догнал! А ведь совсем задохлась с непривычки.
Ах, посмотри, какой же колокольчик я сорвала лазоревый!
А правда ли, что он звенит в Ивановскую ночь?
Про эту ночь Петровна мне говорила чудеса.
Вот эта яблонька всегда в цвету…
Присесть не хочешь ли под нею?
Ох, этот сон! Ох, этот сон!…
Взгляни, вон там над головой простерлось небо, как шатер.
Как дивно бог соткал его, соткал его, что ровно бархат синий.
В краях чужих, в чужих землях такое ль небо, как у нас?
Гляди: вон там, вон там, что злат венец, есть облачко высоко.
Венцы такие ж, милый мой, на нас наденут завтра.
[…]
Приди же завтра, Ваня!
Coś nas podkusiło, żeby wrócić do domu późnopopołudniowym spacerem przez Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście, Stare i Nowe Miasto. Idziemy.
Jakoś przed Bristolem pierwsza wystawa, jakby fragment torów kolejowych oklejony jakimiś brudnymi szmatami. Z opisu dowiadujemy się, że to szeroko pojęte Gloria Victis, i to pod patronatem podsekretarz stanu w MKiDN Wandy Zwinogrodzkiej (dobrze, że nie pod honorowym patronatem pani Joli z sekretariatu albo pana Edka z administracji). Parę kroków dalej kolejna wystawa, tym razem większa i bardziej błyszcząca, a zatem niewątpliwie znacznie bardziej atrakcyjna, coś o setnej rocznicy niepodległości, choć stylistyką glamouru z lat dziewięćdziesiątych pasowałaby raczej do trzydziestolecia transformacji. Niedaleko, po drugiej stronie ulicy, wystawa pod tytułem SOLIDARNI, trochę dziwnym, skoro poświęcona jest bynajmniej nie latom 80., tylko Marcowi ’68. Tablice pamiątkowe i krzyże z brzóz pod pałacem namiestnikowskim, klasyka. A zaraz dalszy ciąg wystawy niepodległościowej.
Kiedy myślimy, że już starczy tych wystaw, to przed Świętą Anną jeszcze spora wystawa o Janie Pawle II, dziwny tunel, na zewnątrz biały, wewnątrz czerwony, jakby jakaś macica Matki Polki, z której dobiegają sakramentalne słowa „…ziemi. Tej ziemi!”.
Zbliżamy się do Zamku królewskiego. Znad naszych głów dobiega jakiś furgot, hurgot.
– A to co znowu za dźwięk?
– Helikopter leci, patrz, tam.
– Uff. Bo już myślałem, że to z Zamku nadają odgłosy hitlerowskich nalotów…
– Ale nie przez krzaczory, dobrze?
– Przecież popsikaliśmy się tym na komary. Na kleszcze też pewnie działa.
– Ja tam nie wiem. Nigdy się tym nie psikałem. I nigdy nie miałem kleszcza. Kto wie, może ten środek je do mnie przyciągnie?
– To trzeba by mieć doskonale ułożonego owczarka, żeby nie przeskakiwał.
– Da się przecież zrobić. Nasz Boks, na przykład, był świetnie ułożony. Szedł przy nodze tak, że aż trudno było uwierzyć, że nie na smyczy. I doskonale wiedział, co mu wolno, a czego nie wolno. Jak się zwalniało, to on też zwalniał; jak się stanęło, to on stawał; jak się kupiło loda, to on go zjadał.
– Żartujesz!
– Nie. Szedłeś z lodem, zwłaszcza gestykulując, chaps i loda nie było.
– I pozwalaliście mu?
– Nie… Po prostu zaczęliśmy kupować drugiego loda, dla niego.
– Bańko mówi, żeby nie odmieniać.
– Serio?
– Ale wiesz, on każe nie odmieniać swojego nazwiska.
*
– Po obiedzie przejdziemy się po molo.
– Po molu?
– Ja bym nie odmieniał.
– A chcesz z bańko?