– Śpiewa, jakby miał jaja powiązane drutem kolczastym.
– Tak, ale już od jakiegoś czasu i byłby tym strasznie znudzony.
– Śpiewa, jakby miał jaja powiązane drutem kolczastym.
– Tak, ale już od jakiegoś czasu i byłby tym strasznie znudzony.
– I believe I can fly, wooo!
– I believe you can ply. Wood.
Рождество Твое, Христе, Боже наш,
возсия мирови свет разума,
в нем бо звездам служащии
звездою учахуся
Тебе кланятися, Солнцу Правды,
и Тебе ведети с высоты Востока.
[od 41’58”]
ЛЮБАША
Ах, не нынче уж я приметила,
что прошли они, красны дни мои.
И в груди болит, ноет вещее,
злое горе мне предвещаючи.
Нет, нет! не тот, не тот со мной,
не тот со мной он теперь.
Нет, нет, не тот, не тот со мной.
Да, разлюбил он меня.
БОМЕЛИЙ
Много в мире есть сокровенных тайн,
Много темных сил неразгаданных;
Но в науке ключ к этим тайнам дан.
Но ключ к ним дан, к ним дан светом знания.
– Nie śpiewasz?
– Ogórek nie śpiewa.
– Czemu?
– Dlaczego!
– „Nad gmachem Europejskiego Centrum Muzyki w Lutosławicach śpiewają skowronki. A w środku rozbrzmiewają instrumenty.”
– A nie wiatry z artystycznego wzdęcia u geronta, którego przedsiębiorcza żona zbiera każdy pierd do relikwiarza jako skarb narodowy?
– A jakim ty śpiewałeś głosem?
– Co było potrzeba: brakowało basa – to basem, tenora – tenorem.
– Duża rozpiętość.
– Wiesz, z głosem jest tak, że dół się ma, a górę trzeba zwykle zrobić.
– To tak jak z shemale’ami!
– Wiesz co, nieźle ci idzie, ale uważaj z vibratem.
– Spoko, w domu wyjmuję baterie.
– Czy ty mi znowu puszczasz to cygańskie dziecko bez matury?
– Przepraszam, samo się włączyło. Czy ty właśnie uprawiłeś ksenofobię?
– Nie, „cygańskie” w sensie spłodzone piórem Jacka Cygana. Tak czy siak mewa.
– Czemu mewa? Bo kracze? Krzyczy?
– Bo „to nie ja była mewą”. Słyszysz, do jakiego stopnia ona nie ma dołów? To przed chwilą przecież powiedziała, a nie zaśpiewała.
– A jednocześnie w górach ma pohukiwania jak wielkie diwy operowe.
– Ale one mają też wielki głos. Na dodatek ledwo się jej zwierają struny w pianach, a nawet jak dopakuje głośnością, to ten piczi-głosik musi się przebijać przez zatkany nos. I wychodzi zamglony pisk jak u myszki chorej na zatoki.
– Ale jaka napinka jest! Górniak jest jak bardzo chudziutkie dresiątko, które się wozi, giba na boki, i myśli, że wygląda jak kafar, a wygląda jak wieszak kołyszący się na wietrze.
– Co ona tak rzęzi? Z taką jakby przymiauczką.
– Brytnej zawsze śpiewała z takim kurwim pomrukiem.
– Jak słyszysz, żyjemy w muzycznej dupie.
– Ale marmurowej dupie!
– Marmurowej studni z łajnem.
– Nie śpiewajcie ze mną, ja w chórze nie umiem. Jestem urodzoną solistką.
– Z nami nie zaśpiewasz tego duetu?
– Ale jak to, duet we trzy?
– We dwie, bo ty śpiewasz z plejbeku.
– Ja nie wiedziałam, że śpiewam z plejbeku, bo nie znam obcych wyrazów!
– Pierwszoplanowych solistów mają tu bardzo dobrych, niektórych nawet znakomitych. Ale drugi plan zaskakująco słaby.
– Bo my jesteśmy rozpuszczeni polską operą.
– Że niby co?!
– No, u nas do pierwszych planów zaprasza się z zagranicy gwiazdy trzeciej wielkości, a drugie plany daje się śpiewakom pierwszej polskiej wielkości.
– Hej. Jak powrót?
– Dostałem w metrze brawa.
– Oboże. Już się zdenerwowałem. Znowu wszcząłeś jakąś burdę?
– Niee…
– Kazałeś się komuś przesunąć do środka, żeby się dało wsiąść?
– Nie. Zapomniałem się i sobie śpiewałem.
– Śpiewałeś? Co takiego?
– Duet Holendra z Sentą, tę taką melodyjkę ładną na początku.
– A jak się zorientowałeś, że śpiewasz na głos?
– Jak niedokładnie zaśpiewałem któryś skok i pokręciłem głową. I wtedy się zorientowałem. Przeprosiłem państwa i dostałem brawa.
– Śniło mi się, że miałem zastąpić odtwórcę roli tytułowej w operze Hernani (sic) Verdiego, w partii barytonowej zresztą (sic, sic), w której dominują bardzo długie wartości rytmiczne o niewielkiej rozpiętości skali. Takie całonutowe buczenia. Miało to być w Teatrze Wielkim–Operze narodowej, rzecz jasna, ale o bardzo ciekawie ukształtowanej widowni: sala przypominała jeden ze starych europejskich teatrów z wieloma piętrami ciasno upakowanych lóż, i to na planie pełnego koła, tak że miejsca dla publiczności były też nad niewielkim oknem scenicznym. I jak to bywa u mnie w tego typu snach, okazuje się, że jest dzień premiery, a ja nic nie umiem. Ale myślę sobie: eee, to jest tylko jedno dłuższe wejście w I akcie, recytatyw w II i znowu aria w III, to dam radę. Ale przecież nie mam nut, a na domiar złego nie wiem za bardzo, co w nich jest! I chodzę po teatrze, szukam partytury, ale znajduję tylko pojedyncze kartki z głosami orkiestrowymi albo bezużytecznymi częściowymi wyciągami fortepianowymi. Jednocześnie trwają już ostatnie przymiarki przed spektaklem, masa ludzi na scenie mierzy kostiumy, technicy ustawiają światła na dość niskich statywach jak w telewizji. Do mnie zaś dociera, że nie tylko nie znam partii, ba, nie wiem nawet, w jakim jest języku, lecz także nie mam pojęcia o choreografii ani koncepcji realizacyjnej przedstawienia, a tak naprawdę to w sumie nie umiem śpiewać. Ogarnia mnie rosnące przerażenie, ale w ostatniej chwili pojawia się Wehwalt i mówi, że on tę partię ma obcykaną, to za mnie zaśpiewa.
David Trinidad
Chatty Cathy Villanelle
When you grow up, what will you do?
Please come to my tea party.
I’m Chatty Cathy. Who are you?
Let’s take a trip to the zoo.
Tee-hee, tee-hee, tee-hee. You’re silly!
When you grow up, what will you do?
One plus one equals two.
It’s fun to learn your ABC’s.
I’m Chatty Cathy, who are you?
Please come help me tie my shoe.
Can you come out and play with me?
When you grow up, what will you do?
The rooster says cock-a-doodle-doo.
Please read me a bedtime story.
I’m Chatty Cathy. Who are you?
Our flag is red, white and blue.
Let’s makebelieve you’re Mommy.
When you grow up, what will you do?
I’m Chatty Cathy. Who are you?
– Co ci się dzieje?!
– Nie żadne: „co ci się dzieje”, tylko: „jak pięknie śpiewasz”!