– Co u licha?
– Nie śpi.
– Co u licha?
– Nie śpi.
– To jest czysty absolut czy jaki absolut?
*
– Noc jeszcze młoda.
– A dzisiaj jest środa.
*
– Kogo tam podrywasz, śloro ty ostatnia?
– A nie wiem, bo nie widzę.
*
– To było na faktach?
– Nie, na Jerozolimskich.
– Spójrzmy sobie prawdzie w oczy.
– Jeszcze chwileczkę, ale już.
*
– Nie mam zwyczaju stawiać.
– Nie masz zwyczaju stawiać czy granic?
*
– Jesteś romantykiem, co?
– Noo, raczej tak.
– Widać, że romantyk. Nic tylko ci wielką czerwoną kokardę zawiązać.
*
– Rzuciła go.
– I co, zaczął pić, he he?
– Gorzej, przestał.
Poproszony kiedyś o użycie słowa shart (=shit+fart) w zdaniu, wyprodukowałem coś takiego:
Although Euphigenia solely wanted to release a meek and tranquil fart, lest anybody should know of her rectal mishaps, she uttered a vociferous shart that deeply perplexed her lady companion, dampening both Euphigenia’s zeal and luxurious lingerie.
– A ty płakałeś kiedyś podczas seksu?
– Jeszcze nie.
*
– Co tam?
– Nic tu.
*
– Mam powody do dumy.
– Masz powody do dupy.
*
– Jak się masz? Źle?
– Mam się bardzo dobrze.
– A, to w takim razie ja się mam źle.
*
– Karaoke wyzwala z człowieka wiele… Falsetu.
*
– Co u ciebie?
– Trochę się popieprzyło, trochę nie.
*
– Idę do domu.
– Czyjego?
– Mojego. Mam papierosy.
*
– Chciałbym zjeść ciastko i go mieć.
– Tłumaczka poprzednich części zrobiła z Tary samicę, a to jest samiec. No to powtórzyliśmy tego samca w III tomie. A jak w V tomie spłodzi dzieci z jakąś suką, to nie wiem, co zrobimy.
– Usunie się.
Dzieci miewają przekonania. Te czasem biorą się z ich własnej inwencji lub (dys)interpretacji, a czasem ktoś im coś błędnie podrzuci, niechcący czy dla żartu.
*
Znajoma wierzyła na przykład latami w to, że ksiądz i lekarz nigdy nie umierają.
*
Kiedyś, jako dość małe dziecko przekomarzała się z nieco starszym kuzynem.
Ona: Gdzie jest kuchnia?
On: W domu.
Ona: A gdzie jest dom?
On: W Wołominie.
Ona: A gdzie jest Wołomin?
On: W Polsce.
Ona: A Polska?
On: W Europie.
Ona: A Europa?
On: Na Ziemi.
Ona: A co to jest Ziemia?
On: Taka wielka kula.
Ona: A gdzie jest ta kula?
On: W kręgielni!
Były to lata siedemdziesiąte, może osiemdziesiąte. Kręgielni w Polsce nie bywało. I ona tak do wczesnej dorosłości miała przekonanie, że Ziemia to kula w jakiejś tajemniczej kręgielni.
*
Jej mąż za to jako dziecko był przekonany, że ognia nie da się zgasić wrzątkiem.
*
Agathé zaś, słuchając piosenki zimowej Dzieci stawiają bałwana, dorośli stawiają kołnierze, wyobrażała sobie dzieci lepiące ze śniegu bałwana, a dorosłych – lepiących ze śniegu kołnierz.
– A ja mimo wszystko opieram się.
– Aha, chyba o ścianę.
ordynatowa Podtworecka:
wsze białogłowy podziwiały jego mocarne namęża, poznaczone sinymi powrozami żył i wyboistymi wysoczyznami muskułów. niejedna wiele by dała, by móc mu się ponaprzykrzać.
hrabina Roletti:
…jego namęża gwałtownie nabrzmiały i rzekł „jedziesz suko rączką”. albo jakoś tak podobnie. w każdym razie to, co rzekł sprawiło, że poczuła się przyjemnie zbrukana, czyli poczęła odczuwać coś, co w lacanowscy psychoanalitycy nazywają „juissance”.
ordynatowa Podtworecka:
tylko nielichy żwisans możebien był wytruchlić feblesy z żony fabrykanta Wanzmachera; ato k’temu nieraz rada sprowadzała sobie fabrykantowa rosłego fornala, którego szerokie plecy i przekrwione namęża wprawiały ją w stan błogiego zohydzenia, takiego jak wówczas, gdy ksiądz kanonik podczas nieszporów ją TAM koniugował. po łacinie, oczywista.
a o ktorej jest nocny, to ja wiem. niech mnie florcia nie poucza – zadeła sie burmistrzowa. – juz jesli taka wola moja, to i wolant odkryty ze stangrytem, i dylizans w czworke przezony zamowie, a chocbyc w srodku nocy! – wydusila, a oczy wychodzily jej z otoczonych waleczkami tluszczu orbit. – niech sie jeno ta swolocz, ta zydowina, ta baronessa krajstowna decyda, bo i nie do smiechu jej bedzie, jesliz za moja sprawa sedzina Gręglodzka nie zaprosi jej na raut z okazji prapremiery reprintu reedycji jej najnowszego tomiku pt. „Nabrzmiałe namęża – ja się nadwerężam”.
hrabina Roletti:
ale ona nie wie
ordynatowa Podtworecka:
podda sie mej woli, takem ja omotala moim autorytetem, darem przekonywania i frywolitkowymi ponczochami!
– Taka jakaś bęben mam.
[moja krewna w wieku słusznym, nie podobając się sobie w przymierzanej kreacji]
ordynatowa Podtworecka: Łógch! – zawtórowała jej Oksana po prasłowiańsku, gwoli zachowania dziedzictwa przodków i dziadów, a takoż iżby być w zgodzie a konkordyi z testamentum smoleńskiem, na odpuszczenie nas i całego narodu w scarpettach puszczenie. – Nada się ażwdy na pohybel, atoli! Takać mizerota, że ani dziejba w tech klubiech, ani potańcunek. A do Smoczy Jamy nieprędkam wtepędy.
hrabina Roletti: A dyćże! – odparła Jagoda, której imię wcale nie pochodziło od krasnego, lica lecz od licznych jagód, które zwykła była za sobą zostawiać, czy to na ziemi, czy podłodze izby, zawsze gdy tylko podekscytowaną była. Co i uczyniła tém razem, ponieważ frustracya też jest formą ekscytacyi, jeno z przeciwnym znakiem. Zaliż nie?
ordynatowa Podtworecka: Zaliż, jeno zasypką talkową zasypżeż sobie te wągrza juchą nabiegłe,od których lico twe jeszcze mniej konweniuje mianu twemu – zaproponowała ze swadą, patosem i kokieteryjnym ąturażem Oksanka, coby odwrócić uwagę naburmuszonej od wykwitów na policzkach Jagodzinech od swych własnych indyspensabilnych parafernaliów, w które strojna by karesami ineksprymabilnymi feblesy swe łagodzić, gotowała się już do karczmy bieżyć, hołubce wycinać, jak również inne imponderabilia i łowickie ozdoby.
hrabina Roletti: A zalizam, jeno mię się jątrzy potem, zupełnie jak tobie Tam, odparła nadąsana Jagoda pozostawiając świeżą porcję rzeczonych na podłodze izby, a wychodząc z głośnym „iii iii iii!” na klepisko podwórza, gdzie kury dziobały nieco stęchłe już poprzednie porcje.
ordynatowa Podtworecka: Jak kto na rodzinnem łonie jątrzy niby czerw, temu się i czerwie na jagodach jątrzą! – sapnęła sykliwie Oksanka, by zyskać na czasie i udrapować nadmiar swojego wilgotnego od rzęsistych pocirań ciała przymilnie a swarliwie, jakoż to narzeczeniec Jagodziny, zaś i Oksanowemu oczku nader słodki, odwiedziny miał czynić w porze podwieczorku, czyli gdzieś między pianiem głuszca na sumę a wieczornym pohukiwaniem myśliwców, co pod lasem zwierzynę pędzili, jakoż i bimber pod domem.