Archives for posts with tag: Thomos

– „Wesoły marsz tysiąca rąk rozbrzmiewa równym rytmem” – pisał. Jak wiadomo powszechnie – ręce służą do tupania.

– Służą! O ile najpierw postawi się wszystko na głowie.

– Wyrywać mleczaki, znaczy się: lecieć na gimnazjalistów

– A mleczaki szybko się psują, jak wiadomo.

– Nooo… Im więcej słodyczy, tym głębsza próchnica!

 

 

 

– Koniuga to wszak samica konia jest…

– A ich dziecko to koniak? Bo wszak to jest samiec wszy…?

– No jak nie jak tak!

– Wszak może to być także dziecię samca wszego.

– Mam tu pewną wątpliwość. Bo jakże tłumaczyć wtedy znaczenie frazy: „Bo się narodził Zbawiciel, wszego świata wybawiciel”. Świat ten nie jest zbyt miły, fuckt.

– Hm, wszy świat nie jest miły dla ich żywicieli – ale same weszki może mają heheszki?

– Biorąc pod uwagę anatomię wszy, to krzyż bardziej przypominałby gwiazdkę „*”…

– Z angielskiego: asterisk. Czyli gwiezdne ryzyko!

 

 

– On już kompletnie już oszalał na stare lata. Smutne. Bo to inteligentny, utalentowany i w sumie bardzo sympatyczny człowiek.

– Nie widzę w tym śladu szaleństwa. Przeciwnie – to bardzo rozsądne podejście: najmują mnie – nic nie robię – płacą mi i mnie fetują. To ideał pragmatyki!

– W przygotowalniach komputerowych czasopism „kolorówek” w dziale fotoedycji wśród operatorów składających strony mianem „rozkładówki” zwykło się określać damę lub dziewczę w tzw. określonej pozie. 

– Co się onegdaj elegańciej pozą odaliski nazywało… Vel rozkładupką.

– Raczej „obaliski” (od obalonej pozy). „Rozkładupka” prześlilcznej urody. Prywatyzuję!  

– No, mój panie, za prywatny lap dance to trzeba bulić piniędze! Te Anastazje P. i ich epigonki to były pionierki prywaty. Prekursorki przedsiębiorczości! Na drodze wsiebiebiorczości.

– No, pan wi.. w białego dnia…. takich rzeczy?

– Jak to mawiają, gdzieś na Ziemi zawsze jest ciemna noc!

– Mój znajomy hrabia śp. hr. M.-Ż. (a csso… się miało znajomych arystokratów..) zwykł mawiać z lekko angielskim akcentem, którego nabył w toku emigracji: „W nocy all cats are black.. zwłaszcza tam… he he…” – i tu śmiał się cokolwiek sarkastycznie i krzywo.

– Jak krzywo to może jakaś żydowska ona była…?

– Hrabia wspominał o etniczności sprawy…

– A, jidzisz pan, jidzisz. Wyczuł pismo nosem. Pismo kwadratowe, ma się rozumieć.

– Nic tylko się ogarnąć i iść na umówione psotkanie.

– Ogarnąć, by ogary poszły w las! I wraz.

– Chyba – ogóry…?

– Widzi pan, wychodzi z pana konserwa!

– Nie… to ukiszone.

– Tak czy siak kwas!!!

– Mlecz leczny…  Znaczy: lecz mleczny.

– Jak ten kwas mleczny, to i winny.

    

– Poseł Andrzej Melak przestrzega: w „Medalionach” Zofii Nałkowskiej pada sformułowanie „polskie obozy śmierci”. Koniecznie trzeba tam zawrzeć dopisek, że obozy były niemieckie, że to Niemcy je stworzyli na terenie Polski.

– Najlepiej niech to ten Melak sam dopisze. I chętnie do tekstu głównego. Za kilkanaście lat będzie to druk bibliofilski. Sam chętnie kupię.

– A póki co trzeba skupować starsze wydania. Jak wyjdzie to NOWE POPRAWIONE, to stare będą chodzić na podziemnym Allegro za krocie! Chociaż w sumie nie. Na podziemiu nie wypada zarabiać. Chyba trzeba pożyczać albo oddawać, nie…?

– Uuu, trochę zagieroić, trochę sprzedać, czemu nie?

– Słusznie! Po co mieć jeden kręgosłup, jak można mieć dwa w jednym? Odcinek szyjny giętki, do zginania głowy, piersiowy nieugięty, do dumnego wypinania piersi, lędźwiowy znowu giętki – to się w tych sprawach przydaje, krzyżowy – sztywny, żeby się wypiąć, na kogo trzeba, a ogonowy znów giętki, żeby móc pomachać radośnie!

– Znając polski program „Matura to bzdura”, nie sądzę, żeby taka niewiedza jakoś szczególnie wyróżniała Amerykanów. Problem w tym, że oni wybierają człowieka, który może nacisnąć czerwony guzik, a Polacy – nie.

– Jeszcze by tego brakowało żeby u nas był ten guzik. Pan to ma naprawdę te upodobania do bizzaries, normalnie…

– Kiedy wszyscy główni gracze dysponują bombą atomową, to trzymają się nawzajem w ryzach. Nie żebym był za proliferacją uzbrojenia – po prostu szukam dobrych stron.

 – A pan se wyobraża Maciora z guzikiem?

– Maciorę może nie, ale lochę czy odyńca – tak. Dziki to bardzo powściągliwe zwierzęta, co nie znaczy jednak że pozbawione zdrowej dozy fantazji.  „Dziki pływają doskonale. Lubią się przemieszczać drogą wodną, znane są relacje mówiące o tym, że pływają między Trójmiastem a Helem. Marynarze widują je w wodzie nawet w odległości kilku kilometrów od brzegu*.”

– Mrówkodziki!

– One również są pławne. Aczkolwiek nie aż na takie dystanse. Wolą siedzieć jesienią na plaży, słuchając Mahlera, i patrzeć nocą w morze. „Pływanie wyczynowe to podróże dla dzików bez wyobraźni”, mawiają.

 

– Czyli koleżanka Wysocka – „cukier w normie”. Ech, nuuuuuudaaaa…

– Cukier! Dobre sobie. Kawior, panie kochany, kawior w normie.

– Nawet grzybior w zagajniku nieopodal wejścia do BN-u stanął dęba.

– Wklęsły owocnik sugeruje, że to jakiś stary grzyb.

– Proszę tu bez aluzji nikczemnych!

– Na pewno do Glamu by go nie wpuścili

– Ooo… Policzę się z panem ja.

– Za późno! Mane, tekel, fares, tere fere!

– Właśnie. Tere fere – a kuku to dopiero będzie.

– Z dwojga złego, to może już lepiej na muniu… To przynajmniej świadomości nie będzie.

 

 

 

 

– Chciałem podrzucić do słowniczka: „lalalizm”, czyli wokaliza – może być „la la la” albo „o-o-oo”… Albo inne cóś – celem nabicia ZAIKS-u, który płaci od minuty wykonania.

– Taka wierszówka-nutówka! Czasówka. To chyba rodzaj bardzo niekorzystnej pożyczki. A nie, to chwilówka.

– Owszem, wysoko oprocentowana uszyma odbiorców.

– I poddana bezlitosnej windykacji estetycznej.

 

 

 

– Panie, nie strasz pan doktoranta. Nade mną egzamin z fizolofii wisi jak miecz Demostenesa…

– Herostratosa!

– No i złapałem Pana na braku erodycji. Się mówi: Heterostratosa. Jeśli już.

– Zatem poprzestanę na erotycji. To połączenie Erosa z erozją, wielce au courant!

– Erozja… to chyba jakieś dziewczyńskie imię. Już słyszę to uszyma duszy: Erozjo czy będziesz mą, o luba?

– Eros ruszanopalca!

 

[por. śp. Instytut Fizjologii Plastycznej]

– Mam tzw. podejrzenia przekształcające się w pewność, że ma Pan w 100% rację do do Rothka.

-Myślę , że mogę mieć jakieś 67,5% racji. Reszta to zazdrość, że facet miał taki pomysł na siebie. Nie na sztukę, przecież.

– A mrówkodzik gdzieś w komyszach….

– W leżu, tudzież w babrzysku!

– Może być też gawra. Miśki chwilowo zwolniły. Bo dziuple to raczej nie. Te, co ocalały od Szyszki, mają wzięcie.

– Ko-mysz to brzmi w sumie jak comes (towarzysz) albo co-mus (współmysz). A jako że szczur(ek) nie jest do pogardzenia, to bardzo mi komysze pasują!

– Proszę Pana. Jest chłopcem zepsutym „nawskroś”.

– Panie proszę nie przyklejać łatek… wszak wszyscy znamy, którzy lubią „nawskroś”.

– Ja przyklejam? Ona samoklejka!!!

– Phi! Obyczajówka? Proszę przyjechać na Facebooka!

– Słyszałem już różne epitety, ale samoklejka wymiata!

– Krew mnie zalewa, jak widzę te zdjęcia, a jeszcze większa mną cholera trzęsie, jak przechodzę przez Teatralny. Dlatego się stamtąd wyniosłem. Żeby zdrowie psychiczne ratować.

– Bardzo chciałbym powrotu tamtych drzew i gazonów. Przecież były takie plany. A parking – pod ziemię. Bo być tam musi. Czy chcemy czy nie.

– NIEMOŻNABOTAMJESTMETRO. WWARSZAWIENIEMOŻEBYĆDRZEWBOJESTMETRO. WARSZAWACAŁAUSIANAROZLEGŁĄSIECIĄMETRA!!! !!! !!!

– NOTAMNIEMAAKURAT.

– ALEBĘDZIE!

– WSZĘDZIEJESTMETRO. METROWARSZAWSKIEPIĘCIOMARZEKAMIHADESU!

– Będzie albo nie będzie, może Hanka już zwróciła podziemia jakimś posiadaczom tytułu do przedwojennej wygódki, która stała przy Moliera i nie ma, przepadło, koniec, umarł w butach. Dlatego nie może być parkingu podziemnego.

– Może tam akurat była jakaś piwnica na ziemniaki? I ktoś się upominał o.ziemniaki, ale zgniły, więc w nagrodę pocieszenia dostanie podziemną działeczkę?

– Właśnie! A pradziadek kogo innego pierdział kiedyś obficie, więc w duchu Ducha Świętego Hanka powinna oddać prawnukom przestrzeń powietrzną nad Warszawą.

– A czyjaś babka na anemię piła herbatkę z pokrzywy, a pokrzywa moczopędna, to należy oddać wodę z Wisły.

%d blogerów lubi to: