Archives for posts with tag: uprzejmość

– Wróciła moda na dresy takie jak za moich czasów. Dziwne uczucie.

– Czyli w sumie dwadzieścia lat temu.

– Chciałem już zapytać, czy chcesz w ryj, ale uświadomiłem sobie, że byłeś całkiem miły, bo w sumie to było bardziej trzydzieści lat temu…

– Niesamowicie uprzejmy ten kelner!

– Tak. A słyszałeś akcent?

– Coś jakby… Z Ukrainy?

– Tak. Kolejny miły Ukrainiec.

– Ech. Niedługo wszyscy najmilsi Polacy będą z Ukrainy.

– Proszę nie zdejmować butów, nie trzeba!

– Lepiej zdejmę, bo jest naprawdę straszne błoto na dworze.

– No dobrze. A czego się pan napije? Kawy? Herbaty?

– Herbatę poproszę.

– W filiżance czy może być w kubku?

– Może być w kubku, i tak już zdjąłem buty.

– Hm, jakiś koleś zostawił mi znaczek, że mam fajny tyłek.

– To miło z jego strony.

– Ale ja przecież nigdzie go nie pokazuję, nawet w wersji odzianej.

– Może widział w realu? Znacie się?

– Nie. Może po prostu pomylił moją twarz z dupą.

 

– Takie numery chyba tylko w Starachowicach. Jako, że chciałem pojechać linią R na piachy (nad wodę) i nie byłem pewny czy dziś kursuje autobus, zadzwoniłem do ZTM. Pan uprzejmie poinformował mnie, że ze względu na pogodę (czytaj brak słońca) autobus dziś nie kursuje. Faktycznie jest fatalna: 24 stopnie i głównie słonecznie.

– Ej, uważaj, bo ci zaraz wlepią specjalną opłatę „klimatyczną” od konserwowanego tam klimatu à la PRL!

– Przestań, jesteś bardzo miły.

– Nie wiem, czy jestem miły. Ja się tylko boję.

Biblioteka Instytutu Muzykologii Uniwersytetu Warszawskiego. W czytelni za kontuarkiem siedzi pani kierowniczka przybytku. Wchodzący co jakiś czas studenci kłaniają się i cicho mówią do niej „dzień dobry”. Ona tradycyjnie nikomu nie odpowiada. Przy którymś kolejnym „dzień dobry” z ust studenta, pani kierowniczka zrywa się z miejsca i na całe gardło krzyczy:

– Co państwo sobie wyobrażają?! Że ja tu jestem od mówienia wszystkim „dzień dobry”?!

Kiedy indziej kierowniczka wchodzi do czytelni i głośno wzdycha z widocznym obrzydzeniem, jakby patrzyła na grupkę cuchnących bezdomnych, a nie studentów:

– Tu są takie wspaniałe warunki! Jeszcze żeby tylko państwo tu nie przychodzili!

– Dopiero niedawno dowiedziałem się, że meraba nie znaczy po turecku „dziękuję”, tylko „dzień dobry”. I dotarło do mnie, że będąc w Turcji, ku zdziwieniu kelnerów i sprzedawców mówiłem do nich wielokrotnie meraba, bo chciałem być taki miły.

Rozmowa się nie klei i chyba wszyscy trzej wiedzą dlaczego. Na jakieś dwie minuty zapada milczenie.

– Panowie się nie obrażą, jeśli się oddalę.

– Obrazimy.

– O, a jak to okażecie? Milczeniem?

– Pracuję w Metropolitan.

– Ooo, w Nowym Jorku?

– Nie, w budynku na placu Piłsudskiego.

– Aaa. Bywam czasem w budynku za, kojarzę.

– Jakim?

– Twon.

– Możesz rozwinąć ten akronim?

– TW-ON.

Mrówk: Oblałeś mi buta drinkiem.

Nieznajomy: Nie szkodzi, odkupisz mi później.

– Na zdrowie!

– Nic nie szkodzi.

Do żony krewnego mrówkodzika przyszła kiedyś jej teściowa. Miała na sobie nowo kupioną mało twarzową, dość kiczowatą garsonkę.

Teściowa staje przed lustrem i podziwiając się ewidentnie, pyta stremowaną i zakłopotaną młodą synową:

– No, kochanie, i jak wyglądam?

– Wygląda mamusia… korzystnie

 

–  Mam ci może w czymś pomóc?

–  Wiesz co, mogłabyś… Nie, tak szczerze, to nie lubię, jak ktoś mi się kręci w kuchni.

To dobrze, bo ja nie cierpię pomagać przy gotowaniu.

 

Mam ci może w czymś pomóc?

Wiesz co, może byś…

… tylko byleby to nie było obieranie cebuli.

Aaa, to nie.

%d blogerów lubi to: