– To są zalety czy wady?
– Zalety mogą być wadami, a wady zaletami, zależy u kogo.
– Co za cynizm!
– To nie cynizm. To tolerancja.
– To są zalety czy wady?
– Zalety mogą być wadami, a wady zaletami, zależy u kogo.
– Co za cynizm!
– To nie cynizm. To tolerancja.
– Powiem szczerze, że zaplusował tym u mnie.
– Hm, jak się dobrze zastanowić, to „zaplusował u mnie” to nie brzmi najlepiej…
– Jak to powiedzieć… „Wady”? „Słabości dyrygenta”?
– „Mankamenty”?
– Czy człowiek może mieć mankamenty?
– Nie, ale dyrygent może.
– A wiecie, że ja mam jedną babcię Chinkę?
– Serio?
– Poważnie. I na dodatek całkiem ślepą!
– Pewnie wszyscy mówicie: „Babciu, to trzeba sobie okulary kupić!”, ale tak naprawdę to ona widzi, tylko się tak mruży…
– Nie zgadzam się z Bernhardem na poziomie zasadniczym, bo on nie znosi malarstwa. Przychodził do Kunsthistorisches, żeby siedzieć przed portretem Tycjana i szukać wad.
– To i tak nieźle, bo ja prędzej szukałbym powodu, żeby w ogóle na niego patrzeć.
– Może moglibyśmy skorzystać jakoś z naszych wad?
– Jakich?
– Wzroku, słuchu. Ty jesteś półślepy, a ja półgłuchy.
– No tak, to razem bylibyśmy jednym niepełnosprawnym, który miałby bilet za darmo, a drugi byłby sprawny…
– Więc wchodziłby za pół ceny jako opiekun!
– A którą stronę masz gorszą?
– Lewą.
– Ja też lewą. To jak byśmy stali do siebie?
– Boko-tyłem. Ja do twojego prawego oka swoim prawym uchem. A chodzilibyśmy bokiem, jak krab, żeby żadnego z nas nie dyskryminować.
– Muszę odsunąć twarz, nie widzę cię z tak bliska.
– Ja widzę twoją doskonale.
– Fajnie ci, że jesteś ślepy, bo się nie musisz odsuwać.
– A ty co masz?
– Z czym?
– Z oczami, wady?
– Zalety!
– Poprzedni facet mnie rzucił. Więc w akcie desperacji i smutku puszczałem się dalej.
*
– Ona ma taką swoją trójcę świętą: alkohol, pieniądze i… i… O, i tłustą dupę.
*
– Bardzo mi się podoba, ale ma trzy wady…
– Jest gruby i nie ma pieniędzy?
*
– Napijesz się czegoś?
– Jasne. Ja po dziesięciu piwach wszystko.
– Wody?
– Wolę coś bardziej płynnego. Kawa?
Widząc z bliska, widzę naprawdę. Widząc z daleka, nie widzę nic.
[znajomy o swojej wadzie wzroku]
Idę ulicą Bracką ku Jerozolimskim, wczesne popołudnie. Widzę nadchodzącą z naprzeciwka Agathé w towarzystwie jakiejś koleżanki. Śpieszę się, więc podchodzę tylko na chwilę, żeby się przywitać. Agathé próbuje mnie wyminąć, ale ją skutecznie zaczepiam. Wymieniamy pozdrowienia i od razu bieżymy każde w swoją stroną.
Po kilku minutach dostaję w tramwaju smsa od niej:
Widziałam cię kątem sokolego oka. Mignął mi tylko mglisty zarys sylwetki. Dostrzegłam też szczecinę na twarzy. Myślałam, że jakiś żul się do mnie przypierdala i chce drobne:D
[sokole oko jest nawiązaniem do mątek pustynnych kątem plujących]