Archives for posts with tag: Wagner

– Ta aria nazywa się „Du bist der Lenz”.

– Uczyłem się niemieckiego i znam pierwsze trzy słowa.

– W sensie?

– Du. Bist. Der.

 

Wer meines Speeres Spitze fürchtet,
durchschreite das Feuer nie!

 

 

Próba chóru złożonego z wykładowców i studentów. Ćwiczymy „Złoto Renu”, które nie wiedzieć czemu brzmi jak „Parsifal”. Dyryguje chórmistrz podobny do Marissa Jansonsa, pokazuje ząbki. Jestem nieprzygotowany do próby, więc staram się odwrócić jego uwagę od tego faktu. Pytam z wyrzutem:

– Co to znaczy, że Niemcy są państwem-gwarantem? Znaczy się, zwalnia mnie pan?

Pseudo-Jansons zaczyna coś mamrotać pod nosem. Rzucam się na niego z pięściami. Jakaś wykładowczyni z twarzą podobną do owcy krzyczy, żeby zadzwonić na pogotowie.

– Po co na pogotowie? – pyta ktoś zdziwiony.

– Żeby dali numer na straszeczkę.

– Jaką straszeczkę?!

– Miejską.

– Ale po co straszeczka?

– Żeby dała numer na kureczkę.

– Kureczkę?

– Kureczek na dachu, światełko, i-joo, i-joo, policja!

 

 

 

 

Lekcja historii w liceum. Niewiele umiem, albo gorzej: nawet w przybliżeniu nie orientuję się, jaką epokę omawiamy. Nauczycielka (którą, jak pamiętam, czule nazywaliśmy „Rudą Wszą”), zadaje nam pytanie, co to jest „Wesoły Trzeci Świat”.

Zapada długa cisza, aż wreszcie jakiś kolega (nieznany mi) ratuje klasę i rzuca: „Na przykład Skandynawia…?”. Na co Ruda Wsza radośnie podchwyca i rozwija, podekscytowana, swoim skrzekliwym głosem: „Tak! Wesoły Trzeci Świat – czyli wszystkie takie okolice, które wystają jak cycek! Może być rozmnożony na kilka, na przykład Skandynawia, Bułgaria z Jugosławią czy Indie.”

Potem na jakiś czas wychodzi, a nam puszcza muzykę i każe ją rozpoznać, a wszystko w ramach przerabiania tematu „Polska średniowieczna”. Dopiero pod długim czasie uświadamiam sobie, co to za utwór. Ten oto dość mało znany, a genialny, prewagnerycki Schubert, od 4’45”:

 

Ragen Klippen
Dem Sturz entgegen,
Schäumt er unmutig
Stufenweise
Zum Abgrund.

– Tak sobie podsłuchuję te stare wykonania pasji, które puszczasz, i myślę, że Wagner wcale nie był taki oryginalny. Bynajmniej nie musiał sam różnych rzeczy wymyślać – on te rozlewiste akompaniamenty i mocarne chóry po prostu słyszał w salach koncertowych, jak grali… baroczki.

– Moim zdaniem to brzmi świetnie, a nie jakieś histeryczno-neurotyczne podrygi tak zwanego wykonawstwa historycznego.

– Ależ zgadzam się w pełni. Tylko tempo jakieś takie pogonione.

– Pogonione? Moim zdaniem w sam raz.

– Skąd: jest tylko dwa razy wolniejsze, a mogłoby być trzy razy wolniejsze.

– Czekaj, zaraz wejdzie chór.

– O, już wszedł. Brzmi jak ze śpiewaków norymberskich. I to tych z trzydziestego piątego!

– Tak sobie patrzę na ten filmik i dziwię się coraz bardziej, czemu wybrali taką ponurą i złowieszczą muzykę. Po czym, przy którymś akordzie zagłuszającym totalnie to, co tam mówią, dotarło do mnie, że mam w tle włączony finał „Zmierzchu bogów” Wagnera.

– „Nigdy się nie spodziewaliśmy że co miesiąc będziemy otrzymywac pieniądze”.

– Ale urodził im się dzieć („dla najmłodszego z dzieci, który się ostatnio urodził”). Potem, w okresie dojrzewania, nastąpi mutacja i „dzieć” przerodzi się w „cieć”. Co 500+ też będzie chcieć!

– Zastanawiam się, czy chodzenie na koncerty ma dla mnie jeszcze jakikolwiek sens. Wykonania zwykle są co najwyżej średnie, jak dzisiaj, a jak nawet już się trafi jakieś lepsze, to publiczność i tak jest to w stanie zrujnować. Dzisiaj za nami siedział bardzo głośno i dziwnie szybko sapiący pan (serce? astma? POChP?), który zabrał ze sobą dwóch synów w wieku ok. 5 i 6 lat. Na wybór scen z Parsifala. Wagnera. Ci się pokładali, spali i szurali; żadna w tym ich wina. Po drugiej stronie za nami pani wyglądająca i – co ważniejsze – zachowująca się, jakby wykonywała najstarszy zawód świata, z panem, który wyglądał na takiego, co ten interes prowadzi albo co najmniej korzysta z jego usług. Pod koniec II aktu pani roześmiała się pełnym głosem. Najwyraźniej pan opowiadał jej jakieś prześmieszne kawałki (może jakieś mrzonki o tym, że niektórzy robią to nie za pieniądze?). Widać się im spieszyło do pracy lub zabawy, bo po przerwie nie wrócili. Wróciła za to rodzinka jakiegoś polityka głośno wchodząca, spóźniona, kiedy już się zaczęło (kojarzę jego twarz, ale nie umiem powiązać z nazwiskiem, a szkoda). Wreszcie, pod koniec III aktu, kiedy udało mi się trochę wciągnąć i rozmarzyć wśród sekwencji drezdeńskiego amen wzbogaconego innymi motywami z tej ukochanej mojej opery Wagnera – na ostatnich dziesięciu taktach – dwie stare prukwy zaczęły po prostu rozmawiać, ot, tak, tonem konwersacyjnym. Bo czemu nie? W końcu gadanie na koncercie czy spektaklu to norma, a zwrócenie uwagi (choćby najgrzeczniejsze) to chamstwo. A bileterzy i bileterki umywają ręce i zdają się najgłuchszymi i najspokojniejszymi ludźmi na świecie. Przemyśliwam, czy nie zacząć robić takim gadającym ludziom zdjęć i umieszczać ich w galerii hańby.

– Hej. Jak powrót?

– Dostałem w metrze brawa.

– Oboże. Już się zdenerwowałem. Znowu wszcząłeś jakąś burdę?

– Niee…

– Kazałeś się komuś przesunąć do środka, żeby się dało wsiąść?

– Nie. Zapomniałem się i sobie śpiewałem.

– Śpiewałeś? Co takiego?

Duet Holendra z Sentą, tę taką melodyjkę ładną na początku.

– A jak się zorientowałeś, że śpiewasz na głos?

– Jak niedokładnie zaśpiewałem któryś skok i pokręciłem głową. I wtedy się zorientowałem. Przeprosiłem państwa i dostałem brawa.

– Pachniesz brutalem.

– Co?

– Perfumami dziadka.

– Jak to.

– Brutalem, dziadkiem.

– Okej, jeśli pamięta premierę Parsifala, to zgoda.

– Dziadka perfumami! Brutala dziadka!

– W przyszłym roku do Niemiec, na Śpiewaków koniecznie. Chyba że w jakiejś Norymberdze będą…

Co za Sachs!

Des Nachts arbeiten
macht Beschwerden;
wenn ich da
munter bleiben will,
da brauch’ ich Luft
und frischen Gesang:
drum hört, wie der dritte
Vers gelang!

[…]
Die Kunstwerk’, die ein Schuster schuf,
sie tritt die Welt mit Füssen!
Gäb’ nicht ein Engel Trost,
der gleiches Werk erlos’t,
und rief mich oft ins Paradies,
wie ich da Schuh’ und Stiefel liess!
Doch wenn mich der im Himmel hält,
dann liegt zu Füssen mir die Welt,
und bin in Ruh’
Hans Sachs, ein Schuh-
macher und Poet dazu!

Z okazji stwierdzenia u siebie objawu wartburskiego przypominam epikryzę sprzed półtora roku.

————————————————————————————–

I tak owa vagneritis acuta, którą zapoczątkował krętek holendersko-norweski (Treponema dallandium, wnika nawet przy zwiększonej wilgotności), przeszła przez fazę hiperparsifalemii w syndrom norymberski z podwyższoną wartością odczynu von Straßburga-Eschenbacha. Obecnie odnotowuje się objawy lohengrinozy I stopnia (ponoć można to złapać od ptactwa wodnego). Podejrzewa się też współwystępowanie zespołu Wilde’a-Hofmannstahla z uwagi na silną reakcję na elektroforezę przy zastosowaniu salometazolinu. Zaobserwowany w obrazie radiologicznym brak cienia może świadczyć o wystąpieniu wysepczaka (naxoma) z naciekiem różowatym (srebrny kontrast podany dosercowo). Znana jest medycynie taka kolej rzeczy. Teraz w razie stwierdzenia dodatniego objawu wartburskiego jedynym wskazanym postępowaniem będzie wszczepienie specjalnego pierścienia

 

Du gabst ihr Tod, sie bittet für dein Leben!
Wer bliebe rauh, hört er des Engels Flehn?
Darf ich auch nicht dem Schuldigen vergeben,
dem Himmelswort kann nicht ich widerstehn!

– Czego posłuchamy z okazji święta? Może Roty?

– Puść Hymn do Bałtyku.

– Okej. Nie znam.

– To jest bardzo ładne. Kto jest autorem muzyki? Bo nie pamiętam.

– Nie wiem, ale chyba Wagner. Przecież to taka chorałowa, niemiecka melodyka. I to ma być polska pieśń patriotyczna! 

 

A tak na marginesie (dużym, i to z obu stron), kojarzy mi się to z tym:

– Lubisz operę?

– Jak pierwszy raz poszedłem do opery, to trafiłem na Pierścień Nibelunga Wagnera. Więc mam wobec niej mieszane uczucia.

– Cóż, że wyuzdana orgia na nie nadaje się może na pierwszy raz, nie jest argumentem przeciwko seksowi jako takiemu…

– O, zobacz, Marlene Dietrich śpiewa Ne me quitte pas. Pewnie po niemiecku. Jakieś Bitte geh nicht hin, czy coś takiego.

– Na pewno!

– Nie idź jeszcze, posłuchaj ze mną. O, masz, bitte, geh nicht fort! Nie idź, Marlene też nie chce. Gib mir deine Hand, ich erzähle dir von dem fernen Land…

In fernem Land!

– To nie Lohengrin. Słuchaj, to jest o opowiadaniu bajki.

– To opowiadaj.

– Nie, to ty opowiadaj!

– Jutro.

Morgen?

Morgen.

Und morgen wird die Sonne wieder scheinen… O boże, ale mi się smutno zrobiło na myśl o tej pieśni!

 

 

Całe bogactwo i prawdę Kundry – jednej z najwspanialszych postaci kobiecych w całym repertuarze operowym – penetruje fenomenalna Agnieszka Zwierko, której oszczędne ruchy i mimika dyskretnie tylko podkreślają niezliczoną ilość emocjonalnych odcieni, nagłych zwrotów i dygresji zawartych w materiale wokalnym.

[Adam Suprynowicz, źródło]

*

Zanim kobieta z brodą wygrała Eurowizję, jej poprzedniczki występowały w cyrku, wisiały na krzyżu, a nawet służyły na dworze polskiego króla. Przez wieki niewiele się zmieniło

[Dorota Ziemkowska, źródło]

*

W wietrznej Łebie swoją restaurację prowadzi Mirek, którego wspomaga manager Paweł. W nadmorskim otoczeniu, by wywołać element zaskoczenia, ktoś wpadł na łebski pomysł i stworzył chatę góralską. Myśl okazała się nie do końca trafiona, gdyż to miejsce przyciąga tłumy tylko w sezonie. Poza nim lokal świeci pustkami. To nie cieszy Mirka, który chciałby, żeby jego chata funkcjonowała również zimą.

[tvn, źródło]

*

Można wyzbyć się uprzedzeń, ale czy można nauczyć się pożądać? Czy zatem peryferyjność kobiet w wieku dojrzałym – dyskryminująca i opresyjna – byłaby nie-do-zmiany?

[Krystyna Duniec, źródło]

*

Żaden kraj europejski nie został poddany tak nasilonej kolonizacji jak Ukraina i żaden nie ucierpiał bardziej. W latach 1933-45 było to najbardziej zagrożone śmiercią miejsce na ziemi.

[Timothy Snyder, przeł. Andrzej Ehrlich, źródło]

*

Czułość można wyrażać różnie, ale są słowa do tego przeznaczone

Nic tak nas nie rozgrzewa jak ciepłe słowa bliskiej osoby. Prawda misiaczku?

[…]

Poznaj 10 najbardziej popularnych i 15 najbardziej zaskakujących afektonimów, czyli intymnych przezwisk funkcjonujących pomiędzy kochankami, małżonkami i osobami pozostającymi w bliskich relacjach. Ich lektura to świetna zabawa!

[wyskakująca reklama na stronie SJP PWN]

*

Powiedzieć o niej, że jest niezwykle utalentowana, obdarzona wyjątkowym głosem, zachwycająco piękna? Że arie z Traviaty śpiewała jako pięciolatka? Że zrobiła doktorat? Wspomnieć, że ma u stóp Metropolitan Operę, La Scalę, Royal Opera House? […] Opowiadać o tym, że kocha ją zarówno branża, jak i publiczność? Powiedzieć, że jest „królową polskiego sopranu”? To nic nie powiedzieć. Aleksandra Kurzak cała jest śpiewem. Cała jest muzyką. Niewyrażalną słowami.

[TW-ON, źródło]

*

Jedna z najsłynniejszych polskich śpiewaczek operowych domaga się 150 tysięcy zł odszkodowania od właściciela sieci restauracji Pizza Hut – podaje Radio Gdańsk. Sprawą zajmuje się gdański adwokat, jednak nie chce ujawnić nazwiska śpiewaczki. Kobieta zjadła spaghetti, w którym był trzycentymetrowy kawałek drutu!

[źródło]

Jeśli można mieć jedną ulubioną frazę w całej operze, to w Lohengrinie to właśnie jest moja  – dokładnie 7’51”-56″, czyli zdanie Nicht darf sie Zweilfels Last beschweren. (Podaję linki bez zagnieżdżonych filmików, żeby się otwierało na właściwej sekundzie.)

Link 1 – Lohengrin

[Od 7’37”]

Ja, selbst dem König darf ich wehren,
und aller Fürsten höchstem Rat!
Nicht darf sie Zweifels Last beschweren,
sie sahen meine gute Tat!
Nur Eine ist’s, der muss ich Antwort geben:

 

No i jest jeszcze to, od czego się z Lohengrinem zaczęło. A dokładniej – z Otrudą; od 6’50”.

Link 2 – Ortruda

 Wenn falsch Gericht mir den Gemahl verbannte,
war doch sein Nam im Lande hoch geehrt;
als aller Tugend Preis man ihn nur nannte,
gekannt, gefürchtet war sein tapfres Schwert.
Der deine, sag, wer sollte hier ihn kennen,
vermagst du selbst den Namen nicht zu nennen!  

 

%d blogerów lubi to: