Archives for posts with tag: Wehwalt

– Znów wiosna, znów dużo czasu spędzam w srebrnych i w zaśniedziałych strzałach PKP. I z tego powodu coś muszę wyznać. Otóż mało co mnie tak irytuje językowo, jak nowa moda w żargonie konduktorów: „Tu u państwa nikt nie dosiadał?”  Co to jest, bydlęcy wagon z końmi? Wojskowy pociąg kawaleryjski? Nie, ani na oklep, ani z siodłem nikt nie dosiadał. A jeśli nie chodzi panom konduktorom o dosiadanie koni, to tym bardziej nie panów sprawa, czy w tym przedziale ktoś dosiadał, czy nie.

– Z grzybami też zamierzasz spróbować?

– ?

–  Ojej, okienka mi się pomyliły, to miało być u Vrubliniego, który upewniał się, że nie lubi truskawek. Przepraszam!

– Ależ spróbuj z grzybami! Podróż może być znacznie ciekawsza, a konduktor może się okazać np. wielką gąsienicą.

 

 

– To niesamowite – ja też właśnie dziś to zauważyłem, przechodząc tamtędy, i nie mogłem uwierzyć, że to tkwi tam od niemal piętnastu lat!

– Trzeba tam pójść jutro i sprawdzić, czy nadal jest. Bo może to taki zaczarowany kamień węgielny, który niby tam cały czas jest, ale może się ukazać ludzkim oczom tylko raz na piętnaście lat.

– Widać go raz na piętnaście lat, ale potknąć można się o niego codziennie.

plac-dc485browskiego-2

[Zdjęcie zaczerpnięte z tej strony.]

– Śniło mi się, że miałem zastąpić odtwórcę roli tytułowej w operze Hernani (sic) Verdiego, w partii barytonowej zresztą (sic, sic), w której dominują bardzo długie wartości rytmiczne o niewielkiej rozpiętości skali. Takie całonutowe buczenia. Miało to być w Teatrze Wielkim–Operze narodowej, rzecz jasna, ale o bardzo ciekawie ukształtowanej widowni: sala przypominała jeden ze starych europejskich teatrów z wieloma piętrami ciasno upakowanych lóż, i to na planie pełnego koła, tak że miejsca dla publiczności były też nad niewielkim oknem scenicznym. I jak to bywa u mnie w tego typu snach, okazuje się, że jest dzień premiery, a ja nic nie umiem. Ale myślę sobie: eee, to jest tylko jedno dłuższe wejście w I akcie, recytatyw w II i znowu aria w III, to dam radę. Ale przecież nie mam nut, a na domiar złego nie wiem za bardzo, co w nich jest! I chodzę po teatrze, szukam partytury, ale znajduję tylko pojedyncze kartki z głosami orkiestrowymi albo bezużytecznymi częściowymi wyciągami fortepianowymi. Jednocześnie trwają już ostatnie przymiarki przed spektaklem, masa ludzi na scenie mierzy kostiumy, technicy ustawiają światła na dość niskich statywach jak w telewizji. Do mnie zaś dociera, że nie tylko nie znam partii, ba, nie wiem nawet, w jakim jest języku, lecz także nie mam pojęcia o choreografii ani koncepcji realizacyjnej przedstawienia, a tak naprawdę to w sumie nie umiem śpiewać. Ogarnia mnie rosnące przerażenie, ale w ostatniej chwili pojawia się Wehwalt i mówi, że on tę partię ma obcykaną, to za mnie zaśpiewa.

Z okazji stwierdzenia u siebie objawu wartburskiego przypominam epikryzę sprzed półtora roku.

————————————————————————————–

I tak owa vagneritis acuta, którą zapoczątkował krętek holendersko-norweski (Treponema dallandium, wnika nawet przy zwiększonej wilgotności), przeszła przez fazę hiperparsifalemii w syndrom norymberski z podwyższoną wartością odczynu von Straßburga-Eschenbacha. Obecnie odnotowuje się objawy lohengrinozy I stopnia (ponoć można to złapać od ptactwa wodnego). Podejrzewa się też współwystępowanie zespołu Wilde’a-Hofmannstahla z uwagi na silną reakcję na elektroforezę przy zastosowaniu salometazolinu. Zaobserwowany w obrazie radiologicznym brak cienia może świadczyć o wystąpieniu wysepczaka (naxoma) z naciekiem różowatym (srebrny kontrast podany dosercowo). Znana jest medycynie taka kolej rzeczy. Teraz w razie stwierdzenia dodatniego objawu wartburskiego jedynym wskazanym postępowaniem będzie wszczepienie specjalnego pierścienia

 

Du gabst ihr Tod, sie bittet für dein Leben!
Wer bliebe rauh, hört er des Engels Flehn?
Darf ich auch nicht dem Schuldigen vergeben,
dem Himmelswort kann nicht ich widerstehn!

– Popatrz, kto do mnie napisał, i to dosłownie w tej chwili: „moin moin süßer grüße aus heide sendet dir dirk!!”.

– Jaka, kurwa, Heide? Jak „moin”, to jakaś na północy pewnie.

– Też nie wiem. Może jakaś kurwa imieniem Heidi?

– Myślę, że chodzi o Lüneburger Heide, ale możesz na wszelki wypadek dopytać. „Welche, kurwa, Heide?”.

– Zaprawdę, wolę nie pytać. Możesz się domyślić, co za typ. Nie musiałem nawet zaglądać na profil, żeby wiedzieć, że to jakiś pięćdziesięcioletni brzuchaty niemiecki zbok. Poczułem się jak zmolestowany gastarbeiter.

– Pewnie taka gruba, niedomyta meduza z mackami.

– Tak, tyle chociaż dobrze, że bardzo wysoka, więc mnie to chyba razi.

– Razi cię bardzo wysoka? Powiem Wehwaltowi.

– „Mniej to chyba razi”, miało być. Ale wyszło zabawnie.

– Aaa, rozumiem. To nie powiem.

– A panowie się znają?

– Ależ skąd, my się nie znamy.

– Ach, to poznajcie się proszę…

– No przecież, że się znamy!

– A, to przepraszam, zapomniałem. Chociaż w sumie lepiej się poznać dwa razy niż jeden za mało.

Przed ponad rokiem Wehwalt wykrakawszy.

I tak owa vagneritis acuta, którą zapoczątkował krętek holendersko-norweski (Treponema dallandium, wnika nawet przy zwiększonej wilgotności), przeszła przez fazę hiperparsifalemii w syndrom norymberski z podwyższoną wartością odczynu von Straßburga-Eschenbacha. Obecnie odnotowuje się objawy lohengrinozy I stopnia (ponoć można to złapać od ptactwa wodnego). Podejrzewa się też współwystępowanie zespołu Wilde’a-Hofmannstahla z uwagi na silną reakcję na elektroforezę przy zastosowaniu salometazolinu. Zaobserwowany w obrazie radiologicznym brak cienia może świadczyć o wystąpieniu wysepczaka (naxoma) z naciekiem różowatym (srebrny kontrast podany dosercowo). Znana jest medycynie taka kolej rzeczy. Teraz w razie stwierdzenia dodatniego objawu wartburskiego jedynym wskazanym postępowaniem będzie wszczepienie specjalnego pierścienia

– Czuję, że znowu dziś będę tego słuchać. Robota, spod której czubka głowy nie widać, jakieś honoraria, które się spóźnią, płatności, które gonią. Bo wiosna to czas rozliczeń i dopłat, i – na co się zanosi – podwyżek.

– Niestety, to prawda z tą wiosną. W dodatku znowu wiosna trąci zimą.

– Jakie te buty białe, czyste, można polizać?

– Wino piłeś, nie ubrudź mu.

– Luty, a ja idę ulicą, tanecznym podrygując krokiem, bo słucham… Tańca siedmiu zasłon z Salome! To co, wpadniecie czy jednak nie?

– My jednak nie. Pamiętaj, że przy tańcu siedmiu zasłon trzeba się rozbierać, powinieneś więc dojść tam nagi.

[mój „taniec” odbywał się przy muzyce od 4’30”; wiem, że Salome dopiero co była, ale co ja poradzę, że wiosna]

– Gdzie wisisz?

– Tutaj. Oczywiście najdłuższa kolejka.

– Ha, ja miałem krótką.

– Ja zawsze trafiam na najdłuższą.

– Wieczne czekanie.

– To nie jest wcale takie najgorsze.

– Mówisz tak, bo już się swojego dostałeś. Ja stoję w pięciu krótszych kolejkach naraz i co z tego mam?

– To i owo masz… W kolejkach można ciekawych ludzi… poznać.

– Ja mam problem z weryzmem.

– Jaki?

– Bo, widzisz, on jest taki…

– Nieprawdziwy?

– Otóż to!

– No i w tym jest właśnie prawda.

– Jest jakiś taki karykaturalny.

– Przecież mówię.

– Nie sezon już na czereśnie, teraz śliwki węgierki.

Po oryginalnym koncercie spędzonym na niewygodnych krzesełkach, jesienią w Warszawie.

– Pośladki mnie bolą.

– O, rozmasować?

– Dam sobie radę. Jakoś się wyliżą. 

Pokłosie (przedkłosie?) parady sprzed tygodnia. Najpierw o istnieniu takiego wydarzenia doniósł znajomy, potem zdjęcia z zeszłego roku pokazał Wehwalt, aż w końcu wracając z Tajnym D. z wykonania rekwiem Mozarta przez muzyków Warszawskiej Opery Kameralnej pod Ministerstwem Kultury, zobaczyliśmy na własne oczy tę wywieszkę nie gdzie indziej, a na tablicy ogłoszeń pod bazyliką Świętego Krzyża, bądź co bądź jednym z najważniejszych kościołów Warszawy.

I wtedy Zawieyski umarł.

Zawieyski to wyskoczył przez okno.

Tak. I w wyniku tego umarł.

– Z okazji zapadnięcia na vagneritis, z życzeniami nieuleczalności.

[link i dedykacja od Wehwalta]

*

Czy jeśli słysząc, jak szafka w łazience skrzypi mi kwartę w górę, myślę o Holendrze, to jest już bardzo źle?

 

If Love’s a Sweet Passion, why does it torment?

If a Bitter, oh tell me whence comes my content?

Since I suffer with pleasure, why should I complain,

Or grieve at my Fate, when I know ’tis in vain?

Yet so pleasing the Pain, so soft is the Dart,

That at once it both wounds me, and tickles my Heart.

 

 

How happy the Lover,

How easy his Chain,

How pleasing his Pain!

How sweet to discover

He sighs not in vain.

For Love ev’ry Creature

Is form’d by his Nature;

No Joys are above

The Pleasures of Love.

 

In vain are our Graces,

In vain are your Eyes,

If Love you despise;

When Age furrows Faces,

’Tis time to be wise.

Then use the short Blessing,

That flies in Possessing:

No Joys are above

The Pleasures of Love.

 

Splender fra ’l cieco orror

il mio bel sol vedrò;

 

e nell’occaso ancor

sua luce adorerò.

Przez ciemność ślepą i straszną

zaświeci mi piękne słońce;

i jeszcze gdzieś na zachodzie

zachwyci mnie jego światło.

[libretto Matteo Noris, tł. mrówk]

Po spotkaniu z autorem książki naukowej wyłożono w kuluarze księgę, do której uczestnicy spotkania mogli wpisywać swoje gratulacje i laudacje.

Pierwszy wpisał się zamaszyście pan z bardzo szacownej instytucji:

W imieniu instytucji takiej a takiej pragnę…

Inny, niejako idąc za ciosem, napisał więc od siebie:

W imieniu instytucji takiej a takiej składam…

A ja:

In nomine Patris et Filii –

Spiritus Sanctus.

%d blogerów lubi to: