– To przejście…
– Co przejście?
– Pamiętasz Mateusza z motorem?
– No raczej!
– No, to właśnie tutaj mnie podniósł jedną reką za szyję na pół metra w górę.
– No. I to są wspomnienia! A nie jakaś tam wigilia z rodzicami…
– To przejście…
– Co przejście?
– Pamiętasz Mateusza z motorem?
– No raczej!
– No, to właśnie tutaj mnie podniósł jedną reką za szyję na pół metra w górę.
– No. I to są wspomnienia! A nie jakaś tam wigilia z rodzicami…
– Jak szedłem tutaj, to mnie mijała jakaś kobieta koło czterdziestki, normalnie wyglądająca, i spytała, skąd mam tego żonkila przypiętego. Więc tłumaczę, że obchody były. Ona pyta jakie obchody. To odpowiadam z lekkim zdziwieniem, że rocznica powstania w Getcie, nieopodal POLIN-u. Ona na to, że tam kiedyś pracowała, ale teraz nie jest na bieżąco.
– Mogła jeszcze zapytać „A kiedy urządzacie wigilię? Dwudziestego czwartego grudnia? Aha, znaczy jeszcze przed świętami. Może i słusznie.”
– A wiesz, co będzie, jak nie spróbujesz każdej z dwunastu wigilijnych potraw?
– Yyy, będę miał cały przyszły rok wolny od przesądów i zabobonów?
– To co, pojedziesz ze mną do moich rodziców na Wigilię?
– Tak.
– A będziesz grzeczny?
– Tak.
– I bezkonfliktowy?
– Taaak.
– Czyli nie do końca taki, jaki zwykle jesteś?
– Tak! Trzy razy zaparłem się siebie. A na dodatek to nie te święta.
– No i popatrz, ileśmy się narobili. I to we troje! Jeden to by nie dał rady.
– Jeden toby w ogóle nie robił.
– Mamy grudzień, już niedługo czar Wigilii nas zachwyci. Święta są jak niechciana ciąża. Niby nie chcesz, a i tak karpia zeżresz.
[…] nie ma nic obrzydliwszego od moich kulinarnych koszmarów sennych czyli azjatyckiego spaghetti z popiołem z krematorium (w postaci czarnych, sporych wiórów) podanego na obiedzie dla tajnych agentów u koreańskiego dyktatora (ale nie Kima! ten był b. przystojny) oraz udka niemowlęcia duszonego z cebulką, podanego na kolację wigilijną w obozie koncentracyjnym.
– I życzę ci, żeby najbliższy rok przyniósł ci to, czego ci brakuje.
– A ja tobie, żeby ci niczego nie brakowało.