– To przejście…
– Co przejście?
– Pamiętasz Mateusza z motorem?
– No raczej!
– No, to właśnie tutaj mnie podniósł jedną reką za szyję na pół metra w górę.
– No. I to są wspomnienia! A nie jakaś tam wigilia z rodzicami…
– To przejście…
– Co przejście?
– Pamiętasz Mateusza z motorem?
– No raczej!
– No, to właśnie tutaj mnie podniósł jedną reką za szyję na pół metra w górę.
– No. I to są wspomnienia! A nie jakaś tam wigilia z rodzicami…
– Najntis to było złooo.
– A mnie tam polska muzyka lat 90. wprawia w trans.
– Mnie co najwyżej w transakcentację.
– Cieszę się, że Memłar wreszcie zadebiutował!
– Oby tylko nie nastąpił writer’s block albo życie nie stało się nudne.
– Nawet w przypadku blokady nie ma się co martwić. To w sumie takie półzobowiązanie, no i można mieć jakieś nadwyżki z płodniejszych miesięcy.
– Kreatywny recykling, jednym słowem.
– Jak większość działań, które ze wspomnień robią literaturę.
Po latach udało mi się odnaleźć tę sonatę obojową Vivaldiego, której słuchałem był z kasety magnetofonowej i którą uwielbiałem. Zwłaszcza finał, od 5’30”.
– Byłeś w Senegalu?
– Nie, ale mam miłe wspomnienia…
– Nie zgłębiajmy tematu.
– Tak, tam tylko czarna rozpacz.
– Wiedziałeś, że nas już zekranizowali? Ciekawe co z piętnastoma odcinkami deleted scenes.
– Genialne! Chociaż mam cichą nadzieję, że deleted scenes światła dziennego nie ujrzą..
– Wystarczy, że widziały już światło nocne.
– Geografii w podstawówce uczyła nas straszna baba, o nazwisku Buze, które już samo w sobie sugerowało, że czai się w niej zło.
– Stosowała terror i reżim, trzeba było siedzieć prosto i patrzeć przed siebie, i nie wolno było skreślać na klasówkach. Skreślenie, a zwłaszcza przeprawienie złej odpowiedzi na dobrą, traktowała jak błąd, bo jej zdaniem wskazywało to jednoznacznie na ściąganie.
– I na każdej lekcji robiła kartkówkę z położenia geograficznego. Otwierało się atlas na odpowiedniej stronie i oznaczało położenie jakiegoś dajmy na to, miasta. Przy czym nie wolno było go oznaczyć za dokładnie, bo to by znaczyło, że się ściągnęło cyferki z końca atlasu, gdzie były wypisane położenia najważniejszych miast. Trzeba było oznaczać z wystudiowaną niedokładnością.
– I puszczała na lekcjach slajdy. Takie straszne slajdy z lat siedemdziesiątych. Byli do ich obsługi wyznaczeni dyżurni, którzy tracili przerwę przed lekcją i po niej na obsługę prehistorycznej slajdownicy.
– Tak, to była taka wikipedia minus dwa zero.
– A ty co, udajesz, że mnie nie poznajesz?
– To było tak niespodziewane spotkanie, że aż cię zignorowałem.
Piosenka sprzed lat, tyle wspomnień. Lubię cytować pewien fragment (wytłuszczam, pod koniec), więc chciałem znaleźć całość. Okazało się, że nigdzie na necie nie ma ani tekstu, ani samej piosenki, zatem Vinylek wrzucił ją dla mnie na youtube, a ja przetranskrybowałem pierwszą, lepszą połowę. Polecam gwoli sentymentów.
[Od pewnego momentu, niestety, Funky’ego Filona kojarzono głównie z drastyczną piosenką Chinka Czikulinka zaśpiewaną z… Kają Paschalską. To potknięcie kosztowało Filona karierę hiphopowca, i poniekąd słusznie, bo takiej kryptoksenofobicznej żenady chyba w polskim rapie nie było. Chociaż sama idea piosenki – abstrahując od teledysku, tekstu, wokalu Kai i cody – jest całkiem godna, flow niezły, a sampel przyjemny.]
Jeden pięć zero dziewięć i siedem sześć
To jest data gdy pierwszy raz powiedziałem „cześć!”,
Nie próbuję wcale robić tu z nikogo osła –
W tym dniu właśnie moja mama mnie na świat przyniosła.
Wzniosła to sprawa i fakt oczywisty,
Że zamieszkaliśmy w pobliżu Wisły
Na Żoliborzu, in the place to be,
Super real motherfucker Funky Filon MC.
Przepraszam za lakoniczny charakter wypowiedzi,
Ja dobrze widzę, kto na mych koncertach siedzi:
Po prawej stronie zgredzi, a po lewej siedzi młodzież
(Zazwyczaj ubrana w sportową odzież).
Hiphop po polsku to jest fantastyczna sprawa,
Naprawdę, wierzcie mi, ja kitu wam nie wstawiam,
Bo z układania rymów może fajna wyjść zabawa,
Nawet gdy ojczysta mowa chwilami nie pasuje
Do murzyńskiej formy zwanej rapem – ja się nie denerwuję,
Lecz próbuję w myśl zasady starej, wszystkim znanej,
Posłuchajcie uważnie, przyjaciele moi ano,
Że Polacy nie gęsi, bo swój język mają.
Na ten pomysł wpadłem, gdy obudziłem się dziś rano,
I mówię teraz to, co w szkole powtarzano:
„Kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi”.
Wiedzą o tym nawet wszyscy moi sąsiedzi.
Ja rapuję od dawna, nie mam nic do stracenia,
Jestem nowy w branży, lecz mam coś do powiedzenia.
Ani ze mnie gangsta, ani wierszokleta,
Nie bawią mnie używki, bo to zwykła jest tandeta.
Wiem, że pewnych rzeczy w życiu nigdy nie zrobię –
Nie robię, bo nie lubię i nie lubię, bo nie robię.
Chcę zbić fortunę, w związku z tym dbam o zdrowie
Jak Blejk i Krystal Karingtonowie.
Vrublini opowiadał kiedyś, że jego babcia ciągle płacze. Jak się okazuje, płacze również dziadek. Vrublini wyjaśnia dlaczego.
A bo płacze, bo chował się w tych ziemiankach na Wołyniu.
A bo płacze, bo byli źli Polacy i byli dobrzy Polacy, tak jak byli dobrzy i źli Ukraińcy.
A bo dostał książkę o Wołyniu i płacze; płacze, że przeżył i może teraz czytać o tym w książkach.
Tylko nie wiem, dlaczego nie płacze, że o tym czyta, bo to chyba niezbyt miłe wspomnienia.
Moja ulubiona pieśń z Kurpiów, wspomnień czar, wspomnień czad. Pod spodem podaję wersję tekstu, którą wolę od śpiewanej przez panią Apolonię.
W kadzidlańskiem boru
źródełecko bzije
Chto idzie, cy jadzie,
Wodę z niego psije.
Nie psij wody z boru,
Bo ona zmącona,
Pomąciła ci jo,
Dziewczyna nadobna.
Choć woda zmącona,
Ale się ustoi,
Ładna kadzidlonka,
Choć się nie ustroi.