– Nie napijesz się za moje zdrowie?
– Piję przecież.
– Aha, na pewno ze skrzyżowanymi palcami. Czy co wy tam, Żydzi, krzyżujecie.
– JEZUSA KURWA KRZYŻUJEMY, BAŁWANIE!!!
– Nie napijesz się za moje zdrowie?
– Piję przecież.
– Aha, na pewno ze skrzyżowanymi palcami. Czy co wy tam, Żydzi, krzyżujecie.
– JEZUSA KURWA KRZYŻUJEMY, BAŁWANIE!!!
– „My, ludzie sztuki, artystki i artyści, animatorzy, uczestnicy kultury, by bronić prawa każdego obywatela do nieograniczonego korzystania z dóbr kultury, powołujemy ruch KULTURA NIEPODLEGŁA.”
– Dlaczego jest „artystki i artyści”, a nie ma „animatorki i animatorzy”, „uczestnicy i uczestniczki”?
– No właśnie! I czemu nie ma „kobiety i ludzie”?
– Ładny facet.
– Ale w mokasynach na nadmiernie opalonej stopie.
– Mokasyny… Co za obuwie! Zazwyczaj jeśli nie jesteś rodowitym Włochem po czterdziestce, sączącym veneziano na Trastevere, to wyglądasz w tym nieszczególnie. To znaczy on też wygląda nieszczególnie, ale przynajmniej jakby tak… Na swoim miejscu.
– Tak. Mokasyny to przeważnie taki obuw dla taniego czarusia-podrywacza znad Morza Śródziemnego. Włosy na żel, złoty łańcuszek na szyi i brak górnej lewej czwórki.
– Pracowałem na turnusie z dziećmi rosyjskojęzycznymi.
– A ty mówisz po rosyjsku?
– Nie. Ale to bez znaczenia, bo one w ogóle nie mówią.
– A jaki to kierunek? Zespół Retta? Autyzm? Surdo?
– Nie, z Kazachstanu.
– Co pijemy, dziewczyny?
– Ja nie jestem dziewczyną.
– A to niby czemu.
– No, raczej mam fiuta.
– A gdzie…?
– W dupie!!!
– Idę do szatni. Masz coś?
– Godność!
– A poza tym?
– Mam kurtkę, czapkę. Porządny jestem.
– Tu jest chyba jeden z najlepszych hoteli w Rzymie.
– A jak się nazywa?
– Eklezjor!
– Hi! Where are you from?
– Here, Warsaw.
– Hmm, you look Chechnian.
*
– Zawsze mi się podobałeś.
– Nic mi o tym wcześniej nie współżyłeś.
*
– Co on powiedział? „My penis is dismal”?!
– Ja tam słyszałem coś ze „small”…
– Aha, w każdym razie jak zwykle przechwalał się swoją karierą naukową.
– Parę lat temu mój menadżer zorganizował mi występ na balu charytatywnym w Polańczyku. Miałem zaśpiewać 5 piosenek i tak dalej. No i jechałem samochodem z Izabelą Trojanowską i jej menadżerem, i swoim. Dzień koncertu, ludzi na sali ze 200, byłem strasznie zdenerwowany, więc wypiłem duszkiem z pół butelki wódki, wchodzę na scenę i zaczynam śpiewać, i jakoś po 10 minutach czuję, jak mnie jebnął ten alkohol, że ledwo skończyłem. Miałem stolik VIP, Iza tam sprzedaje płyty, daje autografy itp., po wszystkim podpisuje dla mnie płytę, a ja mówię jej – jako fan przedwojennej muzyki (o czym ona raczej nie wiedziała) – a więc mówię jej: „Cieszę się, że mogłem być na pani koncercie, bo wszyscy moi ulubieni wykonawcy już nie żyją”. Takiej czerwonej jej nigdy nie widziałem.
– Powiem szczerze, że zaplusował tym u mnie.
– Hm, jak się dobrze zastanowić, to „zaplusował u mnie” to nie brzmi najlepiej…
– To o której mam jutro wpaść?
– Hm, nie za wcześnie. I ostrzegam, ja po dzisiejszych obchodach mogę być jutro towarzysko niedoskonały…
– Nie ma problemu. Ja towarzysko jestem dla siebie doskonale towarzyski.
– Kto to dzwonił do drzwi?
– A co, obudził cię?
– W sumie nie spałem, czytałem.
– A, to dobrze. Jakiś chłopak.
– Czego chciał?
– Nie aż tak interesujący, żebym chciał z nim dłużej gadać.
– Aha. A jak wyglądał?
– Chciał mnie o coś tam pytać, ankieta jakaś.
– I powiedziałeś, że nie masz czasu.
– Tak. Że nie jestem zainteresowany.
– I co?
– A co miało być… Okej: i wtedy on odwrócił się, i odszedł. A gdy tak stąpał, oddalając się w blasku zachodzącego słońca, krzyknąłem za nim cichuteńko: „Kocham cię…!”.
– Broch mi się z tobą jakoś kojarzy.
– Naprawdę? Przyznam, że nic nie czytałem. Ale oczywiście o nim słyszałem. On napisał na przykład…
– No, to na „ś”. Śśś… Śśśmmm…
– Coś ze śmiechem… „Śmiech Owidiusza”?
– „Śmierć Wergilego”!
Bilety dzięki uprzejmości organizatorów: 0 euro
Czas poświęcony na użeranie się z nimi: 0 minut
Napisać w mailu dziękczynnym: „We would lie to thank you for your kind assistance…” – bezcenne.
– Znów wiosna, znów dużo czasu spędzam w srebrnych i w zaśniedziałych strzałach PKP. I z tego powodu coś muszę wyznać. Otóż mało co mnie tak irytuje językowo, jak nowa moda w żargonie konduktorów: „Tu u państwa nikt nie dosiadał?” Co to jest, bydlęcy wagon z końmi? Wojskowy pociąg kawaleryjski? Nie, ani na oklep, ani z siodłem nikt nie dosiadał. A jeśli nie chodzi panom konduktorom o dosiadanie koni, to tym bardziej nie panów sprawa, czy w tym przedziale ktoś dosiadał, czy nie.
– Z grzybami też zamierzasz spróbować?
– ?
– Ojej, okienka mi się pomyliły, to miało być u Vrubliniego, który upewniał się, że nie lubi truskawek. Przepraszam!
– Ależ spróbuj z grzybami! Podróż może być znacznie ciekawsza, a konduktor może się okazać np. wielką gąsienicą.
– W jakiej części ciała krewetka ma serce?
– W dupie!
– W głowie… ale podoba mi się twój tok myślenia.
– Niektórzy polscy naukowcy rozumieją już, że to, że coś ma po polsku zniuansowane nazewnictwo, nie musi oznaczać, że po angielsku jest tak samo. I że kurczowe trzymanie się niektórych rozróżnień tylko po to, żeby oni czuli się bardziej u siebie, sprawa, że w efekcie czytelnik obcojęzyczny nie rozumie nic. A mógłby chociaż pojąć ogólną ideę.
– A tak to się z tego robi „Thank you from heaven”.
– Masz na myśli „from the mountain”?
– Odkąd walnąłem gdzieś z rozpędu, że Krakowiaków i górali napisał Bogusław Wojciechowski, i to poszło w publikacji, staram się sprawdzać nawet najbardziej oczywiste rzeczy, zanim wypuszczę. Jak to powiedział kiedyś żartobliwie Julian Kornhauser: „Ja wiem, że Kordiana napisał Mickiewicz, ale dla porządku i tak sprawdzam”.
– Nie Julian Kornhauser, tylko Mieczysław Grydzewski. I Nie Mickiewicz Kordiana, tylko Słowacki Pana Tadeusza. I nie „dla porządku”, tylko „dla pewności”.
– No, sam widzisz.