– Muszę poszukać nam tam jakichś rozrywek.
– Jakich?
– A tanich dziwek może?
– Nie tanich, tylko drogich, i nie znaleźć dla nas, tylko nam zbyt.
– Znakomicie! Jest taka dzielnica akurat przy dworcu, nazywa się Mercato. Tam jest syf, wszędzie kapliczki, śmierdzi opalanymi karczochami, no i tam kurwy palą ogniska przed budynkami na schodach…
– Jak to?
– Było tak, że idziemy sobie w ciągu dnia i nic nie wskazywało na to, że tam się wieczorem i w nocy zagnieżdżają kurwy. I mówię: „No zobacz, taka ładna fasada, a strasznie okopcona. Coś tu się musiało stać”.
– Fasada kościoła?
– Tak trochę wyglądało, ale nie jestem pewien, czy tam jest kościół. No i potem przechodziliśmy tamtędy wieczorem, a tam w tym miejscu, pod tą okopconą fasadą, kurwy rozłożone na leżakach palą ognisko ze śmieci. Dwie na tych leżaczkach, a kolejne dwie obtańcowywały je dookoła, a między nimi na środku, na schodach pod budynkiem, ognisko. I one widziały, że my się tam na nie patrzymy, i zaczęły coś do nas krzyczeć, ale nie wiem, czy tak przeganiająco, czy zachęcająco. Trudno było wyczuć.
– W odróżnieniu od smrodu.
– To był luty, jak na ich warunki pięć stopni w nocy to szczyt zimy, więc się dogrzewały.
– A atrakcyjne były?
– Raczej nie, trudno powiedzieć. Szliśmy po drugiej stronie ulicy i baliśmy się podejść, że nas obskoczą albo zawołają swoich alfonsów… Taka dzielnica. Nie, to złe określenie; takie miasto.