– Znając polski program „Matura to bzdura”, nie sądzę, żeby taka niewiedza jakoś szczególnie wyróżniała Amerykanów. Problem w tym, że oni wybierają człowieka, który może nacisnąć czerwony guzik, a Polacy – nie.
– Jeszcze by tego brakowało żeby u nas był ten guzik. Pan to ma naprawdę te upodobania do bizzaries, normalnie…
– Kiedy wszyscy główni gracze dysponują bombą atomową, to trzymają się nawzajem w ryzach. Nie żebym był za proliferacją uzbrojenia – po prostu szukam dobrych stron.
– A pan se wyobraża Maciora z guzikiem?
– Maciorę może nie, ale lochę czy odyńca – tak. Dziki to bardzo powściągliwe zwierzęta, co nie znaczy jednak że pozbawione zdrowej dozy fantazji. „Dziki pływają doskonale. Lubią się przemieszczać drogą wodną, znane są relacje mówiące o tym, że pływają między Trójmiastem a Helem. Marynarze widują je w wodzie nawet w odległości kilku kilometrów od brzegu*.”
– Mrówkodziki!
– One również są pławne. Aczkolwiek nie aż na takie dystanse. Wolą siedzieć jesienią na plaży, słuchając Mahlera, i patrzeć nocą w morze. „Pływanie wyczynowe to podróże dla dzików bez wyobraźni”, mawiają.
– I tak ten niebywale mnie kiedyś wzruszający poeta wszedł w charakterystyczny dla wielu zasłużonych polskich twórców okres cynicznej produkcji, odcinania kuponów i watencji starczej*.
– Co w praktyce oznacza, że wali takie „suche pierdy z octem”, setny raz przemielone tę samą mizoginię i barową filozofię znad kieliszka.
– I pewnie jest wielu dwudziestopięciolatków, którzy to kupią i uwierzą, że koleś odkrywa. Atlandydę, czy co tam się odkrywa.
– Amerykę.
– Ja bym tu jednak pozostał przy Atlantydzie.
———————————————–
* Watencja starcza – zob. słowniczek.
Go tell Aunt Rhody
The old gray goose is dead.
She died in the mill pond
From standing on her head.
The one she’s been saving
To make a feather bed.
The goslings are mourning,
Because their mother’s dead.
The old gander’s weeping,
Because his wife is dead.
Go tell Aunt Rhody
The old gray goose is dead.
– Ostatnio odkryłem Otella po radziecku.
– Co ty powiesz! A gdzie?
– U siebie na półce!
– Kto to napisał?
– Geoffrey Koziol z uniwersytetu w Kalafiorni.
– Kalafiornia? Bardzo mi się to podoba. A co to ma wspólnego z kalafiorami? Chodzi ci o wygląd ludzi tam?
– O ich głupotę.
– Ale kalafiory nie są chyba wybitnie głupimi roślinami.
– Ale s ą roślinami.
– Tak czy siak bardzo podoba mi się to określenie, Kalafiornia. Nie mogę się przestać śmiać. Brzmi, jakby tam hodowali kalafiory albo zajmowali się ich przetwórstwem na masową skalę.
– Bo się zajmują!
– Nie bądź taki surowy wobec Glenn Close.
– Z zimy gwałtownie robi się lato, tak gwałtownie, że drzewa nie nadążają kwitnąć, a potem się znowu ochładza szybko i pada deszcz z gradem (i tornadem).