Archives for posts with tag: mmm

–  Postanowiliśmy nie przynosić pracy do domu…

– Oj, to świetny pomysł!

– …Więc zaczęliśmy mieszkać w pracy.

 

– Dopisujesz coś do Results and Conclusions?

– Tak, próbuję uzasadnić nasze…  Nie, w sumie to po prostu wyszukuję wzrokiem pożądane słowa, które jakimś cudem stoją obok siebie i mają nas zaprowadzić tam, dokąd mamy dotrzeć.

– Wybornie. Tylko pamiętaj, podawaj jak najwięcej przypisów. To gwarantuje dotarcie do celu, a przynajmniej zmylenie upierdliwego recenzenta.

 

– Myślę w przyszłości o pomocy chorym, bezdomnym zwierzętom…

– No, nieźle. Niedługo zasłużysz na przydomek Kocia Mama. Albo lepiej: Kocia Ciocia. Ciekawe tylko, z czego będziesz żyć. Villas to przynajmniej te jakieś tantiemy miała…

– Ale serio, te koty, które teraz mam, są naprawdę niesamowite, mam z nimi taki kontakt jak nigdy z żadnym zwierzęciem. Założyłbym jakąś fundację, pozyskiwał środki…

– No bo to jest kwestia karmiczna. Wszystkie koty z twojego życia wcielają się w kolejne koty, bo mają dziewięć żyć, i dlatego kolejne egzemplarze są coraz doskonalsze… Ej, mam! Koty plus karma, plus Kocia Ciocia – już wiem, z czego będziesz żył!

– Co, myślisz, że założę restaurację azjatycką? Fakt, te koty będą przyrastać w postępie eksponencjalnym…

– Nieee… Chciałem tylko powiedzieć, że może zostaniesz wróżką. Ale restauracja też spoko.

 

 

– Jak się nie ma, co się lubi, to się nic nie mówi.

 

– Takie numery chyba tylko w Starachowicach. Jako, że chciałem pojechać linią R na piachy (nad wodę) i nie byłem pewny czy dziś kursuje autobus, zadzwoniłem do ZTM. Pan uprzejmie poinformował mnie, że ze względu na pogodę (czytaj brak słońca) autobus dziś nie kursuje. Faktycznie jest fatalna: 24 stopnie i głównie słonecznie.

– Ej, uważaj, bo ci zaraz wlepią specjalną opłatę „klimatyczną” od konserwowanego tam klimatu à la PRL!

– To na zdjęciu to Gentiana?

– To chyba jest goryczka Kocha.

–  … Lubi, szanuje, nie chce nie, dba…

– Prątkuje?

– To nawet lepiej! Wysoka temperatura sprawa, że kocha jeszcze bardziej!

 

 

– To przerażające,  że traktujesz penisa jako penis, w sensie tego nieżywotnego biernika. 

– Specjalnie dla ciebie chciałem zabrzmieć bardziej prawniczo. Ja mam penisa. Ale w ustach sędzi(ego) miałbym penis.

– Ogólnie wolę chyba określenie z niższego rejestru. Wszyscy dookoła mnie brzmią prawniczo…

– Pan adiunkt chce brutalnego, prostackiego luja? 

– Niekoniecznie prostackiego, ale wolę myśleć, że mam chuja, a nie penisa.  A gdybym miał prącie, poszedłbym do lekarza.

– Faktycznie, z prąciem to na leczenie. To nie brzmi jak cokolwiek miłego czy użytecznego. „Prącie – broń się!”, jak mawiał mój były.  To brzmi jak jakieś hasło uświadamiające w sprawie chorób przenoszonych drogą płciową.

– Prącie to coś, na co należy nakładać maść.

– Właśnie! A nakładać i wkładać to jednak zupełnie dwie różne rzeczy.

– Więc odrzućmy prącie.

– Jak jaszczurka ogon. I co nam wtedy zostanie?

– Scissoring!

 

 

– No przyznaj, nieźle cię wymęczyła przez te lata.

– Dobrze chociaż, że nie jest już chociaż moją szefową.

– Ale czy tobie potrzebna ta praca?

– Trochę potrzebna, mam tam jeszcze parę rzeczy pożytecznych do domknięcia.

– No rozumiem.

– Ale ostatnio zadzwoniła i z obłędem w głosie mówi, że musimy się spotkać, bo ona coś bardzo ważnego musi mi powiedzieć.

– Może chce ci powiedzieć, że chce cię zwolnić!

– Może.

– To powinieneś jej postawić szampana i ostrygi!

– Nie wiem, może chce mi powiedzieć, że ma raka.

– Oj?

– Raka nadziei!

 

 

– Nie żebym miał coś przeciwko lesbijkom… Ale muszę przyznać, że większość sytuacji przemocy w klubach, z jakimi się zetknąłem, wiązała się z ich działalnością.

– W sensie?

– No, bo one są bardzo terytorialne i emocjonalne.

– To chyba dobrze?

– No niezbyt, bo wyrywają krany i tłuką sedesy tudzież umywalki.

– Ale dlaczego?

– A bo ja wiem? Lubią, może muszą. Czują, że muszą. W każdym razie czują.

– A ciebie coś złego spotkało bezpośrednio?

– Mnie nie, ale mojego ówczesnego tak, przed laty. Przysiadł się do jednej sympatycznej dziewczyny, rozmawiało im się miło, po czym podeszła jej dziewczyna i zaczęła mu grozić. On to zbył mówiąc, że luz, że gdzieś tam parę stolików dalej jest jego chłopak i nie ma się co czuć zagrożona. No to poszła, a potem wróciła, zrzuciła go z krzesła, a że powiedział jej, co o tym myśli, to przywaliła mu z pięści w oko. Miała pierścionek, więc zalał się krwią, a cały był ubrany tej nocy na biało. Musieliśmy dać taksówkarzowi sto złotych napiwku, żeby w ogóle nas wpuścił do samochodu. I tak to było.

– Wiem, jak to jest. Ja dostałem w łuk brwiowy psim ciastkiem.

– Że co?

– No. Wstałem zalany łukiem brwiowym.

To był zawsze jeden z moich ulubionych kolorów. Pod koniec lat 80. trafił do kredek.

– Lata 80. były wszak zapowiedzią dramatu lat 90. …

– Wtedy pojawiło się jeszcze więcej kolorów kredek w drewnianych oprawkach.

– Ja też lubię tę barwę. Ale nasz gust jest cokolwiek niszowy

– Kolor kaki.

– Swoją drogą to dlaczego w PRL-u kredki były takie brzydkie? Przecież to nie była kwestia ceny pigmentów, to nie XVI wiek, żeby za karmin czy indygo płacić fortunę.

– To nie kwestia pigmentów. Po prostu kredki musiały być koloru świata, żeby nie prowokować dzieci do czucia i myślenia. Świat był bury, to i kredki bure.

 

 

– Wiesz co, spotkajmy się wreszcie, bo już tyle czasu…

– No wiem, rozumiem. Też się stęskniłem.

– Nie, nie o to chodzi. Bo jak się spotkamy i skończymy ten artykuł, to… Już się nie będę musiał z tobą więcej widzieć.

– Phi, a myślałeś, że po co ja się do ciebie w ogóle wybieram. Przecież nie po to, żeby cię podziwiać. Po prostu wiem, że masz chłodniej w mieszkaniu. Domagam się gwarancji temperatury nieprzewyższającej 23 stopni, a do tego 3 litry napojów chłodzących.

– Alkoholowych czy bezalkoholowych?

– Zależy, jak długo potrwa nasza praca. Wiesz, ja przed zachodem słońca nie piję. Chociaż, jak się mawia, zawsze gdzieś na świecie jest akurat zachód słońca.

– Można też  udawać tego, no. Zapomniałem.

– No, tego, o, to, to!

– Kto pije rum?

– Co?

– Kto pije rum.

– Pirat…?

– No, właśnie, można udawać pirata!

 

 

– Ojej, strasznie zadarty ten paznokieć!

– Ale był unieruchomiony i już nie boli.

– Wygląda strasznie.

– Tylko wygląda.

– Ale nie tak strasznie, jak mój nowy romans.

– Ale ja swój zakleję…

– Ja swój też… Najchętniej srebrną taśmą!

 

 

– Trzy trójki. Zero szóstek.

– Trójki są ważniejsze dla korzystnego wyglądu niż szóstki!

 

—————————-

Por. to i tamto.

– Ale pięknie pachną bzy (zwał jak zwał).

– Oczywiście, że bzy! Niech nam spokojnie kwitną pospolite bzy i akacje, mlecze i kasztany. Te nazwy są niepoprawnie naukowo, ale językowo są absolutnie okej. Ten, kto postrzega język potoczny w kategoriach naukowego, grzeszy takim samym błędem jak ten, kto postrzega naukowy w kategoriach potocznego.

 

 

– Qué no daría yo por empezar de nuevo.

– Me quedaría yo.

 

 

Que no daría yo, por empezar de nuevo,
a pasear por la arena de esa playa blanca.

Que no daría yo, por escuchar de nuevo
esa niña que llega tarde a casa.

Y escuchar ese grito de mi madre
pregonando mi nombre en la ventana
mientras yo deshojaba primaveras
por la calle mayor y por la plaza.

[…]

Que no daría yo, por escaparme
a un cine de verano
en donde alguien me diera
el primer beso de amor,
que no daría yo, por sentarme
junto a él en ese parque
viendo como se ponía el sol.
 

– Chwilę po tym, jak skończyliśmy oględziny naszej gwiazdy betlejemskiej, usiadłem do komputera i zamieściłem wpis o euforii. I przyszła mi na myśl euforbia, takie słowo. Pamiętałem, że jest taka roślina, ale nie mogłem sobie przypomnieć za cholerę która to. Wpisałem do internetu, wyskoczył wilczomlecz. Czytam, że występuje w wielu odmianach: jest odmiana pospolita w Polsce, którą wiele razy nadłamywałem, żeby wyciekł mlecz z nazwy (ponoć trujący). Jest wilczomlecz opasły, który wygląda jak wielka zielona purchawa. Jest wilczomlecz błotny, lancetowaty, migdałolistny. I wreszcie jest wilczomlecz nadobny, kwiat doniczkowy popularny w okresie bożonarodzeniowym, powszechnie znany pod nazwą… Gwiazda betlejemska.

– Łoo.

– I teraz nie wiem, czy to taki kosmiczny zbieg okoliczności, że akurat na niego trafiłem przez skojarzenie z euforią, czy gdzieś w głębi pamiętałem, że wilczomlecz, o którym wiele razy czytałem i rozmawiałem z Mmm, to po łacinie euphorbia i mózg mi to podsunął.

– Ty jednak jesteś dość przerażający.

– Kto?

– Ty.

Kolęda ułożona przed wielu laty przez mmm i jego przyjaciela z liceum (na melodię Jingle Bells). Niestety pamiętam tylko początek i refren:

Dashing through ziarno

Into the kurnik

Every kura go

Cip, cip, cip, cip, cip.

[…]

Kura ty, kura ja, kura siallala

Lubimy ziarenka

I koguta też!

– Niektórzy bardzo przeżywają swoją trzydziestkę. Ja ten kryzys zaliczyłem jakoś przed nią, a teraz mam luz. A nawet więcej: po raz pierwszy czuję się na swoim miejscu. Dużo ciekawej pracy i współpracy, publikacje, podróże itepe. Ty chyba zresztą podobnie?

– No, ja też jakoś bardzo nie przeżywam utraty młodości. Zdrowia. Chęci do życia, przyjemności, wolnego czasu…

 

– A ty mi tu znowu o kopaniu gliny.

– No co, nie święci garnki lepią!

– Te stwory z twojego zdjęcia mają miny jak z rycin Jana Krzysztofa Kluka.

– Nie zwróciłem na to uwagi, ale masz rację.

– Ale chyba źrenice to raczej innego kształtu powinny mieć? Bo teraz wyglądają jak futro z lisa wyjedzone do cna przez mole…

– No widać, że są tym faktem zdziwione.