Czytając jakieś tam szkice krytyczne, przypomniałem sobie swoją niegdysiejszą mocno późnonocną analizę wiersza Lotte. Pomieszczam we fragmentach, w obawie i w końcu.
zapały swe ostudź i żądzę swą schłódź
i wzwodów swych nie wzwódź i wstrzymaj swą chuć
co może się zepsuć to musi się psuć
co czułam gdyś bódł przestałam już czuć
więc proszę się nie trudź lecz raczej stąd pódź
i więcej mi nie słódź i nie mnie już łudź
[…] Polisyndeton w służbie paralelizmu składniowego współgra z regularnym tetrametrem taktowanym amfibrachami. Poniekąd onomatopeiczna figura etymologica, na którą nakłada się chiazm w drugim wersie, przez pozorny hysteron-proteron w trzecim prowadzi uwagę do enallage z piątego, a anafory środowego segmentu wiersza stanowią wrzeciono, wokół którego dogodnie tkają się paronomazje. […]
[…] Konsekwentnie poprowadzony rym wewnętrzny koresponduje z regularną średniówką formy endekasylabicznej, w nieco rzadszym – lecz nie mniej wszakże czarującym – układzie 6+5, a jambiczna kataleksa w czwartym wersie, tym bardziej zaskakująca, że pojawiająca się przed dierezą, a nie w wygłosie wersu, nadaje arsie męskiej szczególnego charakteru – zważmy, iż rzeczona sylaba nie znajduje w całym wierszu konsonansu, a bazuje na – nieco „narcystycznym” – asonansie. […]
[…] Szeroko stosowana aliteracja prowadzi do niejednoznacznych paronimii, a pozorny hyperbaton z ostatniego wersu okazuje się… anapestową emfazą! […]
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…