Archives for posts with tag: knur

– Widziałeś, kogo ma jako zdjęcie profilowe i w tle? „Wiedeńskiego Wotana”, jak sam się skromnie określa.

– No co, wszyscy teraz ustawiają sobie dziki, to i ona się zdecydowała… Tyle że na knura.

– Dzik to zgrabne i szlachetne zwierzątko popylające wesoło po lesie, celebrujące swoją wolność. A taka świnia tylko się cieszy, że dopchała się do koryta, a sama nie wie, w jak ciasnej żyje zagrodzie i w jakim gnoju brodzi.

– Ale ludziom taka świnia pasuje, bo mogą się doraźnie nażreć boczku i schabowych, a że w perspektywie miażdżyca, cukrzyca, zawał i udar? Kto by się przejmował!

– Będziemy się brandzlować do upadłego tymi pożalsięboże podbojami Piastów i ich państewkiem, które ledwo rozkręcili, to już rozpieprzyli, żeby zapomnieć, że potem przez sześćset lat była bida z nędzą.

– Nie no, jeszcze Jagiellonowie byli.

– No, toć mówię. Połowa XV wieku. Teraz jest prawie połowa XXI.

– No… Gdyby nie Sasi…

– …to tu byśmy szczekali dupami jak na Ukrainie.

– Zastanawiam się, czy chodzenie na koncerty ma dla mnie jeszcze jakikolwiek sens. Wykonania zwykle są co najwyżej średnie, jak dzisiaj, a jak nawet już się trafi jakieś lepsze, to publiczność i tak jest to w stanie zrujnować. Dzisiaj za nami siedział bardzo głośno i dziwnie szybko sapiący pan (serce? astma? POChP?), który zabrał ze sobą dwóch synów w wieku ok. 5 i 6 lat. Na wybór scen z Parsifala. Wagnera. Ci się pokładali, spali i szurali; żadna w tym ich wina. Po drugiej stronie za nami pani wyglądająca i – co ważniejsze – zachowująca się, jakby wykonywała najstarszy zawód świata, z panem, który wyglądał na takiego, co ten interes prowadzi albo co najmniej korzysta z jego usług. Pod koniec II aktu pani roześmiała się pełnym głosem. Najwyraźniej pan opowiadał jej jakieś prześmieszne kawałki (może jakieś mrzonki o tym, że niektórzy robią to nie za pieniądze?). Widać się im spieszyło do pracy lub zabawy, bo po przerwie nie wrócili. Wróciła za to rodzinka jakiegoś polityka głośno wchodząca, spóźniona, kiedy już się zaczęło (kojarzę jego twarz, ale nie umiem powiązać z nazwiskiem, a szkoda). Wreszcie, pod koniec III aktu, kiedy udało mi się trochę wciągnąć i rozmarzyć wśród sekwencji drezdeńskiego amen wzbogaconego innymi motywami z tej ukochanej mojej opery Wagnera – na ostatnich dziesięciu taktach – dwie stare prukwy zaczęły po prostu rozmawiać, ot, tak, tonem konwersacyjnym. Bo czemu nie? W końcu gadanie na koncercie czy spektaklu to norma, a zwrócenie uwagi (choćby najgrzeczniejsze) to chamstwo. A bileterzy i bileterki umywają ręce i zdają się najgłuchszymi i najspokojniejszymi ludźmi na świecie. Przemyśliwam, czy nie zacząć robić takim gadającym ludziom zdjęć i umieszczać ich w galerii hańby.

– A wiesz, że nie wiem, co to są piargi?

– Poważnie?

– No nie wiem. Wiem, że są żleby i piargi. Limba i kosodrzewina.

– To są takie…

– Nic mnie to nie obchodzi! Dość tego absurdu polskiej szkoły. Za późno, dwadzieścia lat za późno. A do tego boksyty. Wiesz co to są boksyty?

– Nie wiem.

– No właśnie. Olimpiady z geografii, kucie, szczucie i wszystko, i wykute masz na mapce, gdzie te cholerne boksyty. I co z tego? Gówno wielkie z tego.

– To coś z żelazem chyba…

– Nie z żelazem, sprawdziłem sobie, dziesięć lat po skończeniu szkoły sobie sprawdziłem, się dowiedziałem, co to są te pieprzone boksyty. Krasy, uedy, wadisy i golfsztromy. Belfry z błędnym wzrokiem, zonanizowane tym bełkotem, otępiałe, kiedyś z pylicą płuc od kredy w powietrzu, dziś na haju od tych markerów do tablic, całe w niezdrowych rumieńcach na punkcie zmieniających się granic i procentów wydobycia błota z bagna w piątym świecie, ze stolicami państw świata klekoczącymi w pustej przestrzeni między uszami, z rocznikiem statystycznym na pulsującym podołku, z najdrobniejszymi dziurami na mapie polski za paznokciami, zaimpregnowane tymi pierdołami – i nie widzą, że my nic nie wiemy, nic nie rozumiemy, i też impregnujemy się tą ich zwiędłotą, tępotą, miernotą, i mechanicznie powtarzamy te terminy, które same z siebie są tak biedne, tak pegieerowskie, socrealistyczne, tak siłaczkowe, że nic tylko do ziemianki i żryć kartofli. „Uzupełnij mapkę, zaznacz pierdzirzeczkę, smródkę zapyziałą między Zadupiem a Wypizdowiem, i oznacz długość i szerokość”, i bezdenną płytkość oznacz. Piargi i boksyty, kurwa, tyle lat w szkole, a ja latami nie wiem i nie wiem, co to są te piargi i boksyty, jak krew w piach, zaiwaniają, ględzą o tym, piargi, boksyty, boksyty, piargi, te baby, dziady od geografii, jęczą, nudzą, piardżą. I tyle z tego.

– I są jeszcze namorzyny…

 

 

 

 

– Muszę poszukać nam tam jakichś rozrywek.

– Jakich?

– A tanich dziwek może?

– Nie tanich, tylko drogich, i nie znaleźć dla nas, tylko nam zbyt.

– Znakomicie! Jest taka dzielnica akurat przy dworcu, nazywa się Mercato. Tam jest syf, wszędzie kapliczki, śmierdzi opalanymi karczochami, no i tam kurwy palą ogniska przed budynkami na schodach…

– Jak to?

– Było tak, że idziemy sobie w ciągu dnia i nic nie wskazywało na to, że tam się wieczorem i w nocy zagnieżdżają kurwy. I mówię: „No zobacz, taka ładna fasada, a strasznie okopcona. Coś tu się musiało stać”.

– Fasada kościoła?

– Tak trochę wyglądało, ale nie jestem pewien, czy tam jest kościół. No i potem przechodziliśmy tamtędy wieczorem, a tam w tym miejscu, pod tą okopconą fasadą, kurwy rozłożone na leżakach palą ognisko ze śmieci. Dwie na tych leżaczkach, a kolejne dwie obtańcowywały je dookoła, a między nimi na środku, na schodach pod budynkiem, ognisko. I one widziały, że my się tam na nie patrzymy, i zaczęły coś do nas krzyczeć, ale nie wiem, czy tak przeganiająco, czy zachęcająco. Trudno było wyczuć.

– W odróżnieniu od smrodu.

– To był luty, jak na ich warunki pięć stopni w nocy to szczyt zimy, więc się dogrzewały.

– A atrakcyjne były?

– Raczej nie, trudno powiedzieć. Szliśmy po drugiej stronie ulicy i baliśmy się podejść, że nas obskoczą albo zawołają swoich alfonsów… Taka dzielnica. Nie, to złe określenie; takie miasto.

– Trafiłem dziś na ten wpis o Abbadzie i Agacie Zubel sprzed roku.

– I co pomyślałeś?

– A pomyślałem, żebyś wiedział. Że vita brevis, ars też brevis, occasio deceps, experimentum odiosum, a iudicium imbecile.

– Ty wiesz, że w Łodzi mają takie coś, czego w Warszawie nie ma, a od dawna mówię, że być powinno – takie toalety, co się zamykają automatycznie i same dezynfekują.

– Tam to muszą takie mieć, bo inaczej, to by wszyscy tam wymarli, jakby ich regularnie nie dezynfekowano.

——————————————-

* Co się tyczy knura z tytułu – patrz hasło knur w słowniczku.

– A na Bostridge’a się nie wybieramy?

– Chcesz, to idź, ja nie chcę.

– A czemu? No dobra, on ma tę swoją manierę jedną czy drugą, ale przecież umie śpiewać Schuberta.

– To nawet nie o niego chodzi, tylko o publiczność.

– W sensie?

– No, bo wszyscy po tym koncercie, niezależnie jaki on będzie, będą tak uduchowieni, że będą srali ognikami, będzie z e s r a n i e  ducha świętego !

 

– Kazali mi kiedyś jechać na szkolenie do Łodzi. Ja na to, że nie pojadę na szkolenie do Łodzi, to wykluczone…

– Czemu wykluczone?

– …Potem uległem, ale i tak okazało się, że dwudniowe i trzeba z noclegiem. Więc domogłem się zakwaterowania w Piotrkowie Trybunalskim…

– Ale dlaczego?!

– Łódź? Co to za miasto! Afera za aferą, handel skórami, pavulonem, spadające balkony, dzieci w beczkach, epidemia mononukleozy, kobieta wjeżdża przez witrynę do sklepu, zabija cztery osoby samochodem, mowy nie ma, żebym się tam zatrzymywał.

– …Gierymski, Grottger…

– O boże, tylko nie Grottger. U niego sami powstańcy, konie, powstańcy na koniach, powstaniec w lasku, powstaniec żegnający się z matką, powstaniec żegnający się z koniem…

 

————————————————————————–

knur – patrz: słowniczek.

– Take a wild guess!

– Take a wild boar?

– Doktor dwojga nazwisk, to powinien być w Polsce osobny stopień naukowy, dla kobiet.

– Jakbyś ją poznał, tobyś stwierdził, że ona powinna mieć numer. I płeć oznaczoną, a nie, kurwa, nazwisko.

– Stoją te Japonki, pchają się, robią sobie zdjęcia. Jedna po drugiej, w tym samym miejscu. A przecież mogłyby sobie jedno zrobić, bo i tak wszystkie wyglądają tak samo, i potem się wymienić. W tym czasie pozostałe mogłyby iść zaliczać inne muzea.

———————————————–

knur – patrz: słowniczek

– Świetne jest to podświetlenie ratusza.

– Nie dziwne, że ci się podoba. Wszystkie barwy tęczy. Biały, który w heraldyce oznacza srebrny? Żydowskie, judaszowe srebrniki. Czerwony? Komuniści. Zielony? Wege-eko-cykliści. Różowy – gejowska eurosodoma. Niebieski i żółty – Unia brukselska, nierządnica babilońska. Wszystko jasne.

—————————————————————————-

Knur – patrz słowniczek.

– Podobała mi się w ogóle, ale nie mogłam, no nie mogłam iść z nią do łóżka, bo zgadnij, jakie miała majtki. W arbuzy! Rozumiesz? Majtki w arbuzy!

– Czy ja wiem… Ja mógłbym mieć majtki w arbuzy. Mam w myszki Miki, to mogę i w arbuzy.

– Dobrze, ale jeżeli to są ładne arbuzy. Ale te arbuzy były szpetne!

– Łódź leży na iluś tam rzekach, ale podziemnych.

– Dlatego tam jest piekło!

– A wiesz, że mój [heteroseksualny] współlokator sprowadził sobie pannę? Siedzą przy stole, pewnie będzie seks. Ja udaję, że mnie nie ma, schowany.

– On sprowadził pannę – ja odkażam wannę; on przyszedł z dziewczyną – klozet chlorem spłynął; będą inne panie? – dezynsekcja w planie!

– No właśnie. Boję się robali i damskich włosów. No i że coś ukradnie. Z tymi babami to nic nie wiadomo. O nie, przestali gadać. To zły znak. Chyba powinienem wyjść zza szafy.

Leżymy zwróceni do siebie twarzami, rozmawiamy tuż przed zaśnięciem. Widzę, że twarz mu tężeje, jest jakiś nieswój, wbija niespokojny wzrok w okolice mojej głowy.

– Czemu ty się tak dziwnie patrzysz?

– Nic, nic.

– Ale co jest?

– Nie przysuwaj się z tą poduszką do mnie, okej?

– Tą?

– Nie, tym jasieczkiem śliskim.

– Dobra, ale czemu?!

– Nie znoszę dotyku satyny. Jakby mnie obłożyć satynowymi poduszkami, tobym się chyba udusił. Irańskie więzienie, mogliby mnie tak torturować.

——————————————————–

por. efekt patyczka w słowniczku

Frazy z wyszukiwarek, po których ludzie trafiali ostatnio na mrówkodzika. Co ciekawsze wytłuszczam.

 

proktopenteteris

edward gorey kto to hipster     

dzieciece hasla cytaty otlenku wegla    

autor wiersza „prysk”

knur murzasichle-

tortury kobiet pochwy 

mówili kachnie, że jej z dupy

feromony suki

koszulka z mrówkojadem w swetrze

trucizna wypracowanie  

w damskich ciuchach na codzień opowiadania

bach – jam dość rad

okowy grzechu

jak wymawia sie rimming  

łechtaczka, wiersze

ruchanie dentystka opowiadanie

jakie grupy działaja w parafi co przyblizaja do boga i poma      

– No ale chyba skończy się na tym Ryanie, bo jednak są połowę tańsi …kurwa! Ja tak lubię sobie latać, tak jakby to nadal był przywilej … Tanie linie, jasna cholera! Świat się kończy! Rozdarte bachory, ciasne, brzydkie lotniska, fuuuj.

– Ślicznie się złościsz! Zrobiłeś takiego knura*, tylko o lataniu, nie brudzie w mieszkaniu.

– Tanie linie, cały Białystok będzie leciał, cała ta pseudoszlachta zaściankowa, z ambicjami i pretensjami do całego świata, do Brukseli, okropne; te kłótliwe baby, wypindżone laski z niewychowanymi bachorami, które będą darły gumiory, bo chcą soczek, a mama im nie kupi, bo to 4 euro kosztuje; nigdzie nie lecę.

– Ej, bez defetyzmu mi tu.

– Nie dają małpek, ani niczego, nawet suchej buły jak w Locie albo w Lufthansie (nie sądziłem, ze kiedykolwiek mi będzie tego brakowało). Ubiorę się w kaftan … tak dla bezpieczeństwa, zatkam uszy, zawiążę oczy, a ty będziesz moim przewodnikiem. No i jakoś to zniosę. Chodzi mi o to, żeby przybrać taką przetrwalnikową formę…

————————————————————————–

* To i tytuł postu: por. hasło knur w słowniczku.